wtorek, 27 sierpnia 2013

Autokot






Większość kotów nie lubi samochodów. Bo to się zazwyczaj wiąże z siedzeniem w koszyczku albo w najlepszym wypadku zakładaniem szeleczek (których chyba żaden kot nie lubi...). I jest strasznie dużo hałasu, a jak wiadomo, żaden kot nie lubi, gdy jest za głośno. Aleks nie przepada za jeżdżeniem autem, pani mówi, że bardzo się wtedy awanturuje. Pedro, który mieszkał z panią i panem przed nami, też nie przepadał za podróżowaniem i za każdym razem zasikiwał cały koszyczek. O Fruzi, naszej dalekiej kuzynce, już nie wspomnę - bardzo nie lubi nowości w domu, a co dopiero wychodzenia gdziekolwiek czy jeżdżenia w koszyczku. Na sam widok koszyczka Fruzia znika w najciemniejszym kącie domu. Pani nasza raz chciała przekonać Aleksa do jeżdżenia autem i jak wjeżdżała do bramy, to posadziła go na miejscu pasażera. Potem przez tydzień Aleks chodził obrażony... I przestał sypiać w samochodzie... A ja lubię auta. Kiedy jechałam do domu pana i pani, to byłam bardzo grzeczna, nie miauczałam i nie sikałam, tylko patrzyłam z zaciekawieniem dookoła. I do tej pory tak mam. Ostatnio pan nie zauważył, że śpię na tylnym siedzeniu i pojechał ze mną na zakupy. Zorientował się dopiero, kiedy wróciliśmy, bo znudziło mi się to spanie i wyskoczyłam z auta. Myślę, że to fajna zabawa - kot wskakuje, zasypia a za chwilę jest już w zupełnie innym miejscu, do którego musiałby dużo dłużej iść. I jest mięciutko i cieplutko w środku. Ale Aleks nie chce się dać do tego przekonać i zapiera się łapkami, kiedy pani próbuje go wsadzić do środka. Dziwny... Macham łapką i do zobaczenia!

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

O różnicy między byciem małym a dużym kotem


Kiedy nasza pani i nasz pan przyjechali po mnie i zabrali do nowego domku, byłam jeszcze bardzo malutka. Taki koci dzidziuś. A w domu był Aleks, który jest ode mnie prawie o rok starszy. I to ludzki rok, czyli na nasze kocie liczenie to tak jakby Aleks miał 18 lat, a ja dopiero 6 miesięcy. Ze względu na to Aleksowi wolno już było samemu biegać po podwórku czy wychodzić do ogrodu sąsiadów - i to nawet w nocy! A ja jako malutki jeszcze kotek ciągle słyszałam "psik psik" i "nie wolno". A przecież za drzwiami jest tyle ciekawych rzeczy!! No i przede wszystkim ta cała natura: muchy, pająki, wiatr, listki - wspaniała zabawa! Ale nie wolno, bo jestem za mała i koniec. Tak samo było ze smakołykami. Aleks mógł jeść moją puszeczkę, ale ja jego chrupek czy surowego mięska albo pysznej wędlinki to nie - bo za mała. Raz wykradłam Aleksowi kawałeczek szyneczki z miski, ale strasznie mnie potem bolał brzuszek i wymiotowałam... Ale muszę przyznać, że są też pozytywne strony bycia "za małą". Kiedy na przykład bawiliśmy się z Aleksem, to nie mógł mnie za bardzo pogonić, bo pani mówiła wtedy "Aleksie, nie wolno tak, Myszka jest za malutka". Albo kiedy coś zbroiłam (na przykład obsikałam kanapę, bo się zupełnie zapomniałam) i pan był bardzo zły i krzyczał, to pani mu powiedziała, że nie może na mnie tak krzyczeć, bo jestem jeszcze malutka i wielu rzeczy, takich jak na przykład niesikania na kanapę,  muszę się dopiero nauczyć. Jednak jak każdy kot cały czas rosnę - jestem już dużo większa niż wtedy, kiedy zamieszkałam w domu z panią, panem i Aleksem. No i więcej mi już wolno - biegam po podwórku przez cały dzień, przechodzę do ogrodu sąsiadów (mogę już całkiem sama!) i nawet ostatnio do późna w nocy mogłam sobie biegać, bo pani miała gościa i siedzieli na zewnątrz. Dostaję też już te same smakołyki co Aleks - pyszną suchą karmę, która cudownie pachnie, surowe mięsko i moje ulubione danie - rybkę! Ostatnio pan przyniósł nam taką pyszną wędzoną - Aleks za nią nie przepada, dlatego często udaje mi się zjeść też jego porcję. I w ogóle nauczyłam się wskakiwać na belki, które są bardzo wysoko! Bycie małym ma swoje plusy, ale myślę, że wolę być coraz większa i potrafić coraz więcej rzeczy. Macham łapką i do zobaczenia.

sobota, 24 sierpnia 2013

O znaczeniu kociego ogona słów kilka



W kocich próbach porozumienia się z ludźmi ( co wbrew pozorom nie jest wcale takie proste, bo ludzie są straszliwie oporni!) dużą rolę, obok przeróżnych rodzajów miauków i pomiaukiwań, odgrywa ogon. Bo to wcale nie jest tak, jak myślą niektórzy, że kot ma ogon tylko po to, żeby za nim biegać albo żeby bawić się z innym kotem (chociaż są to równie ważne sprawy). Za jego pomocą my ,koty, próbujemy rozmawiać z ludźmi jak z równymi sobie (bo inny kot już na pierwszy rzut oka wie, o co nam chodzi - po naszej posturze, po oczach czy po zapachu). Tyle że ludzie nie zawsze nas rozumieją. Pewnie wynika to z tego, że sami nie mają ogonów,przez co nie potrafią wyrażać tylu emocji co koty. Nasza pani wytłumaczyła mi, że to jest tak, jakby ludzie mówili do siebie w dwóch różnych językach - wiedzą, że do siebie mówią, ale nie bardzo wiedzą, o co chodzi. Na całe szczęście my koty rozumiemy się zawsze i wszędzie - bez względu na to z jakiego kraju pochodzimy czy jakiej jesteśmy rasy. Dlatego ludziom potrzebny jest tłumacz, który przełoży im na ludzki język to, co my próbujemy wyrazić za pomocą ogona. Na przykład kiedy nim machamy, to wcale nie znaczy, że się cieszymy. Tak robią psy, które w ogóle strasznie często się cieszą, a jeszcze częściej machają ogonem. Osobiście nas koty takie zachowanie dziwi, bo cieszyć warto się tylko z naprawdę ważnych rzeczy, takich jak smakołyki czy mizianie. No i można to wyrazić w łatwiejszy i przyjemniejszy sposób poprzez mruczenie. Ale jeśli już kot macha ogonem, to znaczy że jest naprawdę bardzo zły, ale jeszcze nie na tyle wściekły, żeby chciało mu się wyskakiwać z pazurami. Bo my koty ogólnie staramy się oszczędzać tak skrupulatnie przez nas gromadzoną energię (pomijam kwestie kociej głupawki, która raz na jakiś czas dopada każdego kota i nie ma na to rady). Natomiast kiedy kot jest zadowolony i czuje się pewnie - z dumą nosi ogon wysoko uniesiony. Nasza pani bardzo lubi, kiedy tak robimy,jak nas woła po imieniu. Czasami, kiedy robi to po raz dziesiąty z rzędu, trochę się denerwujemy, więc wtedy, tak dla niepoznaki (żeby nie urazić naszej pani, bo my na prawdę bardzo ją lubimy), lekko poruszamy samą końcówką ogona i pani już wie, że wystarczy tego wołania. No i najbardziej nieprzyjemna dla nas emocja wyrażana za pomocą ogona -strach. Wtedy nasz ogon staje się dwa razy większy i bardzo nastroszony.  Wtedy wiadomo, że nie wolno robić żadnych gwałtownych ruchów ani krzyczeć, tylko trzeba kota uspokoić (najlepiej za pomocą smakołyków). A jak nie jest nam ani wyjątkowo dobrze, ani wyjątkowo źle, trzymamy ogon w pozycji naturalnej, czyli w poziomie.
Mam nadzieję, że ludzie zaczną się bardziej zastanawiać nad naszym zachowaniem i zrozumieją, że my koty naprawdę chcemy znaleźć z nimi wspólny język. Macham łapką i do zobaczenia.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Jak były u nas psy






Kilka dni temu przyjechał do nas tata naszego pana. Poznaliśmy go z Aleksem i bardzo go lubimy, bo zawsze przywozi mnóstwo pyszności. Co prawda dla naszego pana i naszej pani, ale i nam się czasami coś dobrego dostanie. Dlatego bardzo się z Aleksem ucieszyliśmy, kiedy zobaczyliśmy samochód taty naszego pana. Ale ta radość nie trwała za długo, bo kiedy otworzył się drzwi, od razu wyskoczył z nich... pies!! A za nim drugi!! Nie żebyśmy się bali psów, no bo przecież byliśmy na swoim terenie, ale szczerze nie przepadamy za żadnym z nich. Po pierwsze dlatego, że psy są duże (większe nawet od Aleksa!) i robią strasznie dużo hałasu. A do tego biegają w kółko i wszystko obwąchują. No i wyjadają nam z miseczek, przynajmniej Filut tak zawsze robi. Filut to jeden z psów mieszkających w domu taty naszego pana. Jest bardzo kudłaty i ciekawski - wchodzi wszędzie, gdzie tylko się zmieści i ciągle biega w kółko. Drugi pies nazywa się Asta (to dziewczynka) i jest na prawdę bardzo duży. Już sam jej pysk jest większy od całego Aleksa. Asta nie biega w kółko, tak jak Filut, ani nie jest głośna. No i nie dobiera się do naszych miseczek, ale mimo to za nią też nie przepadamy. Pani i pan się z nas bardzo śmiali, że kiedy na naszym podwórku pojawiły się psy, to uciekliśmy do sąsiadów i prowadziliśmy obserwacje podwórka z balkonu. Pewnie myśleli, że się boimy wrócić. Dlatego chciałabym wyjaśnić jedną bardzo istotną rzecz - koty wcale nie boją się psów - my ich po prostu nie lubimy. Dlatego też, kiedy w końcu wsiadły do samochodu, który odjechał od razu wróciliśmy na nasze podwórko. I jeszcze nasza pani dała nam całą miseczkę smakołyków!! Macham łapką i do zobaczenia.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Stodoła



Na naszym podwórku poza domem stoi jeszcze jeden budynek - stodoła. Zazwyczaj nie bardzo wolno nam się tam bawić, bo jest dla nas kotów niebezpiecznie. Tak mówi nasza pani. A to chyba najciekawsze miejsce na całym świecie! No może poza naszą ulubioną szafą i siatkami, kiedy pan i pani wracają z zakupów (ile tam ciekawych zapachów!). Ale czasami, kiedy nie pilnują nas tak bardzo, udaje nam się tam wślizgnąć i łobuzować. Jest tam mnóstwo różnych szafek i szafeczek, można wskoczyć na belki i gonić się po nich wysoko nad ziemią! Jest pełno drewna, które pachnie tak tajemniczo, pani nasza mówi, że lasem! Kilka opon, na których można ostrzyć pazurki do woli i nie zostawiać żadnych śladów! No i jest piwnica, którą pan czasami zostawia otwartą! To jest dopiero gratka! Bo w tej piwnicy są pachnące trociny, które czasem dostajemy do kuwetki, kiedy skończy nam się żwirek, takie duże jasne kamienie, po których można skakać i całe mnóstwo pająków, na które można polować. I od niedawna jest też przejście do takiej drugiej piwnicy, tylko bez sufitu, na którą pan najeżdża autem. Tego miejsca akurat nie lubię, bo raz, kiedy piwnica była zamknięta, wskoczyłam tam (gnana słynną kocią ciekawością) i nie mogłam wyjść. I bardzo długo miauczałam, żeby mnie stamtąd wypuścić, ale nikt nie słyszał. Wystraszyłam się wtedy, ze zostanę tam na zawsze, a jak wiadomo zawsze to straszliwie długo i bardzo bym się nudziła, ale na szczęście przyszedł pan i mnie wyciągnął. I nawet na mnie nie nakrzyczał, bo wiedział, że bardzo się wystraszyłam i już nigdy, przenigdy tam nie wejdę. Pani nasza bardzo się denerwuje, kiedy zastaje nas w stodole. Mówi, że tam jest pełno narzędzi i bardzo ostrych, niebezpiecznych rzeczy, a my koty jesteśmy szalone i stanie się nam kiedyś krzywda. Tak samo mówi, kiedy wygrzewamy się z Aleksem na środku naszej uliczki. I tak nas straszy tą krzywdą i straszy, a nam się nic nie dzieje. Myślę, że pani czasami trochę za bardzo się o nas martwi, bo my przecież jesteśmy kotami - a to znaczy, że jesteśmy śliczne i mądre. I że potrafimy uciec przed tą całą krzywdą, tak jak Aleks raz uciekał przed dużym psem. Macham łapką i do zobaczenia.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Koci plac zabaw







Pewnego dnia pojawił się u nas nowy mebel. W salonie. Obchodziliśmy go z Aleksem kilka razy, obwąchaliśmy na wszystkie możliwe sposoby i obejrzeliśmy dokładnie. Nie był podobny do niczego, co już znaliśmy. Ani do kanapy, na której śpimy. Ani do fotela, który czasem drapiemy, kiedy nikt nie widzi. Ani nawet do szafki pod telewizorem, na którą potrafię już wskoczyć. Pani, widząc że jesteśmy z Aleksem trochę skołowani, wyjaśniła nam, ze to nasz nowy plac zabaw, który zrobił nam pan. ZROBIŁ SPECJALNIE DLA NAS KOTÓW! A to znaczyło, że ten nowy mebel to już jest COŚ. I że jest tylko dla nas i nie musimy się nim dzielić z ludźmi, jak kanapą czy szafą. Pani pokazała nam, że możemy do niego wchodzić albo boksować się ze zwisającą liną. A potem - nie uwierzycie! - pokazała nam, że możemy go drapać! Trochę się bałam spróbować, ale Aleks, który jest starszy, dlatego bardziej odważny, spróbował. I nie było "psik psik" czy "nie wolno"! Co więcej, pani go pogłaskała i powiedziała "mądry kotek". A potem biegaliśmy po tym meblu, zaczepiając się i chowając. I to jest naprawdę fantastyczna sprawa mieć taki koci "plac zabaw". Potrafią nas czasem ci ludzie zaskoczyć... Macham łapką i do zobaczenia.

niedziela, 4 sierpnia 2013

O wielkiej wadze miziania...






Jedną z najważniejszych, ale to naprawdę najważniejszych w kocim życiu czynności jest bez wątpienia bycie mizianym. Większość ludzi myśli, że to raczej bezczynność niż czynność, ale nawet nie wiedzą, jak bardzo się mylą! Bycie mizianym wymaga od kota ogromnej uwagi, skupienia i wyczucia tak zwanego "momentu".  Bo żeby zostać odpowiednio wymizianym, trzeba wybrać taki moment, w którym pan czy pani nie zrzucą kota z powodu ważniejszych spraw. Wiadomo więc, że kiedy w kuchni ładnie pachnie jedzonkiem (i to nie tym naszym puszeczkowym, tylko na przykład prawdziwym kurczakiem albo rybką), to będą tam co chwila zaglądać, a potem jak nałożą jedzenie do swoich miseczek to będzie do kotów "psik psik" i nie wolno, kiedy będą zaglądać w talerze. Albo kiedy zakładają buty i biegają po całym domu, szukając różnych rzeczy, wiadomo, że zaraz gdzieś pójdą i koty zostaną w domu same. Ale kiedy jest wieczór i wiadomo, że już wrócili i zostają (bo zdarza się, że wracają a potem znowu wychodzą - tego najbardziej z Aleksem nie lubimy), to można się wgramolić na kolana i liczyć na mizianie. I tutaj zaczyna się kocia czynność brana przez ludzi właśnie za bezczynność. Bo trzeba odpowiednio udeptać wszystkie fałdki na ubraniu człowieka, który właśnie będzie Cię miział, żeby nie trzeba było co chwilkę wstawać i poprawiać. A później trzeba się tak odpowiednio przekręcać z boku na bok i z brzuszka na grzbiet, żeby każda partia kociego futerka została odpowiednią ilość razy pomiziana. A kiedy człowiek mizia nie tam, gdzie akurat powinien (bo i to się czasami zdarza), trzeba mu pokazać łapką "pac pac", że musi zmienić miejsce. Ludzie czasami się wtedy denerwują i zrzucają koty, ale w końcu zaczynają rozumieć, o co chodzi. No i najważniejsze - trzeba pilnować, żeby nie być mizianym ani za długo, ani tym bardziej za krótko. Więc wbrew pozorom kot wcale nie jest taki bezczynny w byciu mizianym, jakby się niektórym mogło wydawać... Macham łapką i do zobaczenia!

sobota, 3 sierpnia 2013

Koty potrafią! Czyli kilka kocich ciekawostek






Dzisiaj postanowiłam trochę opowiedzieć o kocich możliwościach. Bo koty, mimo że są niewielkich rozmiarów, a ludzie sądzą, że celem kociego życia jest tylko spanie i jedzenie, mają się czym pochwalić. Bo na przykład zdarzają się koty o wiele większe od przeciętnych. Najdłuższy na świecie kot miał aż 123 cm długości! A największy prawie 40 cm wysokości i wagę ponad 21 kilogramów! Czyli był o wiele większy od Aleksa i dużo grubszy od Fruzi... I czy któryś z kocich ludzi zauważył może, że w przednich łapkach, podobnie jak ludzie, mamy pięć palców a w tylnych już tylko cztery? Albo że nie mamy rzęs? Do tego potrafimy skakać aż siedem razy wyżej, niż wynosi nasz wzrost! Ludzie bardzo często uważają, że koty są straszliwie leniwe. Faktycznie, potrafimy przespać nawet 15 godzin dziennie, ale to tylko wtedy, kiedy nie mamy nic ciekawszego do robienia. A w Takiej Szwajcarii na przykład (która jest strasznie daleko, tak daleko, że nie wiem) był kot, który wspiął się z ludźmi na taką bardzo wysoką górę, która miała prawie 4500 metrów! To o wiele wyżej niż dach naszego domu! Poza tym koty istnieją już od bardzo - bardzo dawna, bo pierwsze pojawiły się na świecie ponad 12 milionów lat temu! To dużo wcześniej niż wielkie drzewo, które rośnie u naszych sąsiadów, tam gdzie jest mały pies Dżeki! A do tego, nieważne skąd pochodzi kot, z którym rozmawiamy - zawsze się zrozumiemy, nie to co ludzie. No i najważniejsza dla nas kotów data, którą każdy człowiek powinien pamiętać - 17 lutego - Światowy Dzień Kota! Macham łapką i do zobaczenia.