piątek, 14 sierpnia 2015

Thiller

Kilka dni temu w naszym domu rozegrały się sceny niemal jak z hollywoodzkiej historii grozy. Pan i pani wyjeżdżając do pracy, zostawili mnie na dworze, żebym troszkę pohasała w spokoju (Betka została w domu). Popołudniu, kiedy Pani wróciła z pracy, zatrzymała ją nasza sąsiadka i powiedziała, że wróciłam wcześniej do domu straszliwie miaucząc (co było znaczną przesadą, gdyż miauczę tylko po to, żeby pan i pani wiedzieli, że nadchodzę i trzeba otworzyć mi drzwi lub okno) i chyba biłam się z jakimś rudym kotem, który teraz leży na podwórku przy domu, w którym nikt nie mieszka. Pani się wystraszyła i poszła zobaczyć tego kota - faktycznie leżał zwinięty w kłębek. Wtedy zaczęła mnie wołać a ja szybciutko wróciłam do domu, bo burczało mi już w brzuszku. I wtedy pani pozamykała wszystkie drzwi i okna tak, że nie mogłyśmy już wyjść. Chwilę później przyjechał z pracy Pan i rzem z Panią i kolegą Pana poszli obejrzeć tajemniczego kota. Narobili przy tym sporo hałasu, tak że każdy normalny kot wiał by gdzie pieprz rośnie. A ten nawet się nie ruszył. Pani się bardzo zmartwiła, bo pomyśleli z Panem, że ten kot już nie żyje. Obserwowałyśmy z Becią przez okno, jak zastanawiają się, co teraz z tym fantem zrobić. Pani chciała nawet dzwonić do Straży Miejskiej ale wtedy kolega Pana powiedział, że przeskoczy przez płot i najwyżej sami zabiorą tego biedaka do weterynarza, żeby go zbadać i ewentualnie skremować (bo tak się robi z martwymi kotami). I kiedy ten kolega przeskoczył przez płot wszyscy wstrzymaliśmy oddech - sytuacja była bądź co bądź nieco przygnębiająca i troszkę nawet straszna. Kolega Pana lekko trącił futrzaka nogą, po czym zaczął się ogromnie śmiać! Przyznaję, że byłyśmy zszokowane jego zachowaniem... Ale kiedy podniósł futerko z ziemi okazało się, że to była... stara czapka z lisa!!! Pan i Pani skręcali się ze śmiechu a my od razu zostałyśmy wypuszczone na popołudniowe hasanko a do tego dostałyśmy jeszcze miseczkę pełną smakołyków!
Macham łapką i do zobaczenia!