środa, 8 marca 2017

Akcja - kastracja


Przedwczoraj mieliśmy od rana bardzo dziwny dzień. Najpierw rano pan wypuścił na hasanko tylko mnie i Betkę a Pana Kota zatrzymał w domu. Później okazało się, że w naszym miejscu w kuchni stoi tylko miseczka z wodą a jedzonko dostałyśmy z Betką na raty w łazience. Pan Kot został z pustym brzuszkiem. Nie pomogło mu nawet mruczenie i ocieranie się o nogi pana ani wymowne patrzenie w oczy naszej pani. A chwilę po tym, jak nasza pani pojechała do pracy, pan wyciągnął z kotłowni transporterek. I ja i Betka już wiemy, że transporterek najczęściej wiąże się z wizytą u weterynarza a ta nigdy nie jest zbyt przyjemna więc szybciutko czmychnęłyśmy do szafy, żeby nas nikt nigdzie nie zabierał. Transporter był jednak przewidziany dla Pana Kota. Przy okazji wyjaśniło się dziwne poranne zachowanie pana i pani. Otóż Pan Kot stał się już w pełni dorosłym kotem (nawet nie zdążyłyśmy zauważyć kiedy!) i można go już było zawieźć na operację - kastrację. Pani przypomniała nam, że każda z nas też miała podobną operację, tyle że u dziewczynek nazywa się to sterylizacją i jest trochę więcej roboty. I dłużej dochodzi się do siebie a na dodatek trzeba nosić taki śmieszny i niewygodny kubraczek. Pan Kot nie miał ani kubraczka ani specjalnych problemów z odzyskaniem swojej kociej sprawności - już wieczorem gonił nas po całym domu. A że było nam go trochę szkoda ze względu na tę całą operację to dałyśmy się trochę pogonić. Ale to tak tylko jednorazowo!

Machamy łapkami i do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz