poniedziałek, 29 września 2014

Moje ulubione posłanko...

Każdy kot ma swoje ulubione miejsca w domu. Łóżko, kiedy pan i pani też w nim śpią, mięciutkie sweterki w szafie, do której nie bardzo wolno nam wchodzić czy siedzisko przed palącym się kominkiem w ponure zimowe wieczory. Ale często zdarza się tak, że nagle pojawia się coś nowego, co zupełnie eliminuje pozostałe miejsca. Dla mnie takim "eliminatorem" pozostałych ulubionych miejsc w zeszłym roku stał się kocyk, który pan dostał na święta od swojej mamy. Kocyk jest cudownie mięciutki i gdzie by się nie znajdował, największą frajdę mam leżąc właśnie na nim. Na początku pan i pani myśleli, ze to tylko tak chwilowo, bo pojawiło się w domu coś nowego - ale jak widać nie mieli racji. Betce też spodobał się ten mój kocyk, i chociaż na początku nie bardzo mi się podobało dzielenie go z kimś innym, tak teraz czasami nawet śpimy na nim razem. Czy wy też macie swoje ulubione kocyki?
Macham łapką i do zobaczenia!

czwartek, 18 września 2014

O tym, że każdy kot ma w sobie cząstkę tygrysa

Mówią, że jesteśmy kotami domowymi. Jest nawet taka ładnie brzmiąca łacińska nazwa - catus domesticus. I my koty jak najbardziej się z tym twierdzeniem zgadzamy. Zdecydowanie wolimy "domowy" tryb życia. Spanko i mizianko kiedy tylko przyjdzie nam na to ochota, do tego pełne miseczki, raz na jakiś czas smakołyki, własny kąt do zabawy... Jednak w każdym, nawet najbardziej domowym kocie (nawet w naszej dalekiej kuzynce Fruzi) czasami budzi się "dziki zwierz". I wtedy biegamy cały dzień po podwórku czając się w trawie i polując na co popadnie. Betka głównie poluje na przeróżne owady, bo jest jeszcze malutka, a ja najczęściej łapie różne myszki, krety i nornice. Kiedyś złapałam nawet ropuchę, ale była obrzydliwie oślizgła i mokra - fuj... Pan czasem się na mnie denerwuje, zwłaszcza jak przynoszę swoje trofeum pod jego samochód i tam dokańczam dzieła przy wtórze mysich pisków. Mówi, że jest mu wtedy bardzo żal tej piszczącej myszki czy norniczki. Mnie w sumie też jest trochę szkoda, jak potem o tym pomyślę, ale kiedy dopada mnie mój wewnętrzny "dziki zwierz" to nie ma zmiłuj... Drodzy państwo, ta część naszej kociej natury jest jak najbardziej normalna i naturalna i nie wolno nas za nią karcić czy na nas krzyczeć. Bo każdy, ale to każdy kot, ma w sobie cząstkę tygrysa...
Macham łapką i do zobaczenia!

środa, 10 września 2014

Moja młodsza siostrzyczka Betka

Jak już wiadomo wszem i wobec od ponad miesiąca mieszka z nami drugi kot, a właściwie kotka - Becia. I jak wiadomo, bo już się do tego przyznawałam, początki naszej znajomości były dosyć trudne. Ale teraz wszystko jest już w porządku i Becia została uznana przeze mnie (oraz pana i panią, ale u nich to zadziałało od razu) za pełnoprawnego członka naszej rodziny. Dlatego postanowiłam oficjalnie ją Wam przedstawić: oto moja młodsza siostrzyczka Betka. Betka jest jeszcze kocim maluchem, bo ma dopiero cztery miesiące. Nawet przeliczając to na ludzkie lata jest jeszcze dzieciątkiem, bo jako człowiek miałaby około pięciu lat!
Jest łobuziakiem jakich mało - ciągle gdzieś biega a to za pluszową myszką, a to za piłeczką czy papierkiem, a czasami nawet za własnym ogonkiem! No i dosyć często za mną, zwłaszcza wtedy, kiedy chciałabym się spokojnie położyć na małą drzemkę... Lubi też się czaić i atakować nogi pana lub pani albo mój ogon. Pani mówi, że jak byłam taka malutka jak Becia to zachowywałam się dokładnie tak samo. Podziwiam Aleksa, że miał do mnie tyle cierpliwości... W każdym razie Becia jest kotem pełnym energii i chęci do zabawy. Ale to nie znaczy, że nie lubi uciąć sobie małej drzemki, zwłaszcza jeśli ta połączona jest z mizianiem... W końcu trochę sukcesów na polu wychowawczym mam - nauczyłam Betkę jak idealnie łączyć spanie z mizianiem przez pana albo panią. Mam nadzieję, że jak jeszcze trochę podrośnie i minie jej ta cała "nadpobudliwość" to będziemy już całkiem zakumplowane i nierozłączne.
Macham łapką i do zobaczenia!

niedziela, 7 września 2014

O nawiązywaniu kociej przyjaźni

Jak widać powoli się z Betką zaprzyjaźniamy... A jak wiadomo zaprzyjaźnianie się to nie jest takie hop-siup tylko cały proces... Przede wszystkim trzeba się najpierw przyzwyczaić do obecności nowego lokatora, a jak wiadomo koty nie przepadają za zmianami, zwłaszcza takimi nagłymi: rano jestem jeszcze jedynym kotkiem w domu a wieczorem, kiedy wracam z hasanka już nie... To jest całkiem nie mały szok proszę Państwa! I kot musi po tym szoku trochę ochłonąć zanim zacznie myśleć logicznie! Ale jak już zacznie (u mnie to trwało kilka dni!) to potem jest z górki. Następnym krokiem w zaprzyjaźnianiu się jest poznanie zapachu nowego kota i jego zachowań. I trzeba się zapamiętać, że Betka lubi czasami biegać po domu jak tornado przebiegając przy tym po moim grzbiecie. Albo rzucać się na mój ogon kiedy śpię. I, że nie trzeba wtedy uciekać gdzie łapki poniosą, bo wiadomo, że nie stanie mi się nic złego. A później to jest już tylko wspólna zabawa, jedzenie z jednej miseczki i wspólne spanko na kolanach u pana lub pani. I mimo tych wszystkich, niekiedy trudnych, etapów procesu zaprzyjaźniania fantastycznie jest mieć swojego kociego przyjaciela!
Macham łapką i do zobaczenia!

wtorek, 2 września 2014

Paczki, paczuszki...

Ostatnio codziennie podjeżdża do nas jakiś samochód i zostawia takie dziwne paczki. Raz są takie malutkie a raz ogromniaste, takie jak na zdjęciu. Nie powiem, żeby nam się to jakoś bardzo podobało, bo nie przepadamy za obcymi w domu... To znaczy ja nie przepadam, bo Betka nic sobie z tego nie robi i podbiega do każdego, kto pojawia się w domu i ma ochotę ją głaskać. W każdym razie, kiedy już Ci wszyscy obcy ludzie sobie pojadą, zaczyna się robić ciekawie. Każda paczka pachnie inaczej i trzeba się dużo nawąchać, żeby sprawdzić czym dokładnie. Czasami czuć zapach psów, obcego domu albo słaby zapach innego kota... Jednak po czasie paczki zaczynają już pachnieć "domowo" i tracą swój "zapachowy" urok. Jednak najlepsza frajda zaczyna się przy rozpakowywaniu ich przez pana lub panią! Najpierw jest zabawa folią, którą są owinięte - można szaleć do woli, strzępić i obgryzać albo złapać kawałek i biegać z nim po całym domu! A później, jak pan albo pani wyciągną już swoje rzeczy zostaje... KARTON!!! I jest zabawa na dwa a nawet trzy dni! Ostatnio pani w takim dużym kartonie wycięła nam kilka dziurek i śmiała się, że cały wieczór miała koty "z głowy" bo tak z Betką szalałyśmy goniąc się po kartonie, wskakując jedną dziurą a wyskakując inną albo zaczepiając się wzajemnie. Muszę przyznać, że mimo niedogodności związanych z obcymi w domu, paczki są wspaniałą sprawą!
Macham łapką i do zobaczenia!