wtorek, 31 grudnia 2013

Szczęśliwego Kociego Roku!!!!!



Ludzie mają coś takiego jak kalendarz. Polega to na tym, że są różne dni, różne pory roku i różne lata. I według tego całego kalendarza właśnie kończy się rok. Pani powiedziała nam dzisiaj, że ten ostatni dzień roku nazywa się Sylwestrem a jego wyjątkowość polega na tym, że wszyscy ludzie bawią się do białego rana a przynajmniej do północy. Niestety robią przy tym straszliwie dużo hałasu i wiele zwierzątek się wtedy bardzo boi. Dla mnie jest to pierwszy taki dzień więc jeszcze nie wiem, czy będę się bała. Na pewno pan i pani nie pozwolą, żeby stało nam się coś złego... W każdym razie ludzie w tym dniu składają sobie mnóstwo życzeń na nadchodzący rok i robią "postanowienia". Postanowienia polegają na tym, że mówi się na przykład: "od jutra nie skaczę po stoliku", przez chwilę nawet się to udaje a potem wszystko wraca do normy. My koty jesteśmy za mądre na robienie takich postanowień. Ale do życzeń noworocznych z chęcią się przyłączymy! Życzymy wszystkim kotom i kociarzom

SZCZĘŚLIWEGO KOCIEGO ROKU!!!!!!!

Macham łapką i do zobaczenia w Nowym Roku!


piątek, 20 grudnia 2013

Świąteczne przygotowania





Ostatnio w naszym domu dzieją się różne dziwne rzeczy... Nie dosyć, że przez kilka ostatnich dni pani ciągle wszystko sprzątała to jeszcze pojawiło się kilka nowych rzeczy. Po pierwsze ze strychu został ściągnięty spory karton z dziwnym drzewkiem w środku. Drzewko jest bardzo kolorowe i świeci jak lampka ale w ogóle nie pachnie! Drzewa w ogrodzie, nawet te najmniejsze, mają jakiś swój zapach a to w ogóle! Obeszliśmy je z Aleksem w koło szukając jakiegokolwiek zapachu, ale nawet wiszące na nim szyszki okazały się sztuczne! W ogóle nie rozumiem po co komu takie nie pachnące drzewko... Dla tego bardziej zainteresowaliśmy się kartonem. Próbowaliśmy się w nim bawić (bo wiadomo, że to najlepsze miejsce do zabawy!) ale pani od razu nas pogoniła i zabrała karton z powrotem na strych. Przyznam, że byliśmy trochę zawiedzeni... Ale zaraz pani przyniosła reklamówki z różnymi innymi dziwnymi rzeczami. Był tam tak samo nie pachnący niczym stroik, który zawiesiła na kominku, lampki, które po włączeniu do kontaktu świeciły kolorowo (od razu zostały rozwieszone na poręczy schodów), świeczkę, która bardzo mocno pachniała wanilią i dwa szeleszczące łańcuchy. Świeczka była mało interesująca, a wręcz niefajna, bo za mocno pachniała, za to łańcuchy... Aleks od razu zaczął w nich baraszkować! Zabawy było mnóstwo! I nawet pani na nas nie nakrzyczała, tylko śmiała się, że i koty poczuły świąteczny klimat. Łańcuchy w końcu wylądowały na poręczy schodów (razem z lampkami) a my wymęczeni zabawą poszliśmy spać na swoim posłanku przed kominkiem. A potem wieczorem dostaliśmy na kolację jeszcze trochę rybki. Całkiem fajne te przygotowania do świąt. Macham łapką i do zobaczenia!

czwartek, 12 grudnia 2013

Wanna

W naszym domu w łazience stoi taka ogromna miska - pan i pani nazywają ją wanną. Na co dzień nie jest ona zbyt interesująca. Faktycznie, można do niej wskoczyć, pobiegać trochę za swoim ogonkiem albo za cieniem ale nie jest to jakieś szaleństwo. Wanna robi się ciekawa dopiero wtedy, kiedy pani nalewa do niej wody. Albo kiedy do tej wody dodaje takiego płynu, z którego robią się bąbelki. Ile jest wtedy frajdy! Aleks, który nie boi się wody, zawsze zagląda do wanny, kiedy pani przygotowuje kąpiel i poluje na łapką piankę "pac pac". Ja tam wody za bardzo nie lubię, więc tylko wskakuję na wannę i obserwuję jak pływają w niej bąbelki. Pani zawsze nas zaprasza, żebyśmy się z nią wykąpali, ale robi tak chyba tylko dla żartu, bo przecież wie, że koty i woda to dwa odległe światy... Zresztą po chwili wanna, nawet ta pełna wody i pianki, przestaje być ciekawa. Gonimy się wtedy z Aleksem po domu albo chowamy pod dywanikami w łazience. Czasami nas na prawdę roznosi ale to dlatego, że wiemy, że ani pani ani panu nie będzie się chciało wychodzić z wanny, żeby na nas nakrzyczeć. Ale najbardziej dziwi nas fakt, że ludzie potrafią tyle czasu spędzać w takiej misce z wodą - tak na prawdę to nie do końca wiadomo po co. Pani mówi, że to przyjemność się tak "odmoczyć" ale ja nie potrafię tego zrozumieć... Macham łapką i do zobaczenia!

niedziela, 8 grudnia 2013

Kocie bójki


Opowiadałam Wam już kiedyś, jak to fajnie jest mieć takiego kociego przyjaciela. Że można się z nim bawić i że kot, który ma przyjaciela nigdy się nie nudzi. Dzisiaj opowiem troszkę o kocich bójkach. Bo są ich dwa rodzaje. Pierwszy to takie poważne walki, jakie najczęściej staczają ze sobą koty żyjące na wolności, czyli nie mające swoich domków. Biją się wtedy o jedzenie albo o terytorium. I robią tak nie tylko dzikie koty! Pani opowiadała nam jak raz Pedro, kot który mieszkał w naszym domu przed nami, wdał się w bójkę z obcym czarnym kocurem, który przychodził na nasze podwórko. Pani chciała tego czarnego kocurka dokarmiać, ale Pedrowi się to bardzo nie spodobało i przegonił go gdzie pieprz rośnie, czyli bardzo bardzo daleko. My z Aleksem raczej się w tego typu bójki nie wdajemy, bo jesteśmy kotami nastawionymi pokojowo - wolimy spokojnie przyglądać się obcym z pewnej odległości. Za to zdarza nam się prowadzić drugi typ kocich bójek - bójki dla zabawy. Wiąże się to zazwyczaj z pyszną kolacyjką albo powrotem pana i pani po całym dniu ich nieobecności. Bo my z Aleksem tak na prawdę prowadzimy bójki z radości. Na prawdę! Kiedy się porządnie najemy to najpierw biegamy wkoło domu mocno tupiąc a potem kładziemy się przed kominkiem albo na łóżku i okładamy się łapkami ile wlezie. A kiedy cieszymy się, że pan i pani wrócili to też biegamy mocno tupiąc a potem polujemy na siebie wzajemnie, ale tak, żeby było nas dobrze widać. Takie bójki rozładowują nasz stres, poprawiają kondycję i zacieśniają więzy między nami. Tak mówi nasza pani. Pan mówi, że włącza nam się głupawka i jesteśmy "wariaty". A ja myślę, że takie "bójki na pokaz" najlepiej wpływają na stan naszych miseczek, bo jak pan i pani mają dobry humor po oglądaniu naszych wygłupów to często dają nam jakieś ekstra smakołyki! Macham łapką i do zobaczenia.

środa, 4 grudnia 2013

Kocie "tajemne moce"


Nie wiem, czy Wam wiadomo, ale koty mają swoje tajne moce, dzięki którym udaje im się osiągać różne rzeczy. Działa to tylko na ludzi niestety ale i tak jest to bardzo fajna sprawa. Ważną mocą kota jest przejmujące miauczenie. Kiedy kot jest na przykład głodny albo bardzo chce wyjść sobie pobiegać a ludzie nie zwracają uwagi na klasyczne oznaki tego chciejstwa, trzeba uciec się do mocy miauczenia. Siada się wtedy w odpowiednim w zależności od chciejstwa miejscu (miseczka, lodówka, parapet) i miauczy. Ale nie tak zwyczajnie, tylko przeciągle i żałośnie, jakby się kotu działa straszliwa krzywda. U nas działa to bardziej na pana, bo pani się uodporniła i potrafi wytrzymywać to nasze zawodzenie dłużej niż my sami.
Inną opatentowaną kocią mocą jest patrzenie. I to nawet kiedy ludzie jeszcze śpią! Używamy jej z Aleksem nad ranem, kiedy chcemy wyjść pobiegać a wiemy, że miauczenie o tej porze zdenerwowałoby nawet panią i byłyby krzyki (a my bardzo krzyków nie lubimy, bo to znaczy, że coś przeskrobaliśmy i pani jest zła). Siadamy wtedy na nocnej szafce stojącej przy łóżku i wpatrujemy się w pana (lub panią) tak długo aż nie otworzy chociaż jednego oka. A kiedy to zrobi, to robimy łapką delikatne pac pac po twarzy i już wiadomo, że pan wstanie uśmiechnięty i otworzy nam okno, żebyśmy mogli pohasać. Wolimy tak robić panu, bo on już później nie idzie spać i jak za chwilę wracamy to nas wpuszcza i daje nam śniadanko. Pani raz nas wypuściła a potem poszła znowu spać i musieliśmy czekać z pustymi brzuszkami, żeby się obudziła i nas zobaczyła.
A najważniejszą kocią mocą jest UROCZOŚĆ. Nie urok osobisty czy ładny wygląd, ale właśnie uroczość. Bo kiedy w grę wchodzą smakołyki takie jak nasze ulubione chrupki czy szyneczka, trzeba szybko je zdobyć. A najlepiej zrobić to przyjmując uroczą pozę i popatrzeć "kocimi oczami" - zawsze działa!
Macham łapką i do zobaczenia!

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Aleks - Ciasteczkowy Potwór


Aleks od zawsze miał nietypowe jak na kota upodobania kulinarne. Zjadał pomidory, kapustę, a raz nawet ukradł panu kawałek kalafiora z talerza. Nie powiem, bo z ludzkiego jedzenia to też lubię kilka rzeczy - śmietankę, mleko, masełko... A najbardziej majonez, zwłaszcza, kiedy jest na kanapkach pana albo pani... Ale ostatnio Aleks zaskoczył wszystkich!!! Wyobraźcie sobie, że zjadł cały kawałek makowca!!! Pan i pani pili akurat wieczorną kawę (kawę z mlekiem też lubię! zwłaszcza, jak pan zostawia filiżankę na stoliku i udaje mi się trochę uszczknąć, kiedy nie patrzy!) i do kawy jedli makowca. Często jedzą coś do kawy, czego nie za bardzo rozumiem, bo kawa sama w sobie jest dobra i nie trzeba już do niej żadnych  smakołyków. Ale kto zrozumie ludzi... A wracając do sedna. Kiedy wypili już tę kawę, pani poszła do kuchni wynieść filiżanki do mycia a pan wstał dorzucić drewienka do kominka. I wtedy do akcji wkroczył Aleks. Zakradł się niepostrzeżenie do stolika, wskoczył, obwąchał zawartość talerzyka (czyli makowiec) i zaczął wcinać. Pan i pani kiedy to zobaczyli zaczęli się bardzo śmiać i nawet zapomnieli na Aleksa nakrzyczeć. Pokruszyli mu tylko ten nadjedzony kawałek i nazwali go Ciasteczkowym Potworem. Temu Aleksowi to się zawsze upiecze... Macham łapką i do zobaczenia!

środa, 27 listopada 2013

Zasady

Dzisiaj pani powiedziała, że jesteśmy straszliwie rozbestwionymi kotami i robimy co nam się żywnie podoba. I, że nie słuchamy ani jej ani pana a to przez to, że nie mamy żadnych zasad. Z tym rozbestwieniem to miała trochę racji, bo łobuzujemy trochę z Aleksem ostatnio. Ale z tymi zasadami to nie bardzo zrozumieliśmy o co chodzi. Pani wytłumaczyła nam, że zasady to takie zakazy i nakazy, które są po to, żeby w domu było dobrze i trzeba ich koniecznie przestrzegać. Czyli chodzi o to, że nie wolno nam skakać po stole, bo wtedy robi się brudno, albo, że nie wolno nam sikać na kanapę, nawet jak jesteśmy źli, bo wtedy śmierdzi i pan się bardzo denerwuje. Albo, że nie wolno nam wychodzić na noc, bo po okolicy biegają duże i niebezpieczne psy i to dla naszego dobra jest taka zasada. Przyznam szczerze, że te zasady nie za bardzo nam się podobają, ale co zrobić... Na szczęście dotyczą też pana i pani - muszą nam napełniać miseczki i miziać, kiedy mamy na to ochotę. Więc może nie jest z tymi zasadami aż tak źle... Macham łapką i do zobaczenia!

piątek, 15 listopada 2013

Wielkie Sprzątanie





Ostatnio w naszym domu działo się całe mnóstwo dziwnych rzeczy! Najpierw zostaliśmy z Aleksem na dwa dni całkiem sami w domu, potem wróciła tylko sama pani a dopiero po kilku dniach pan. Ale później, jak by było nam mało przygód, pani postanowiła zrobić w domu Wielkie Sprzątanie. Wiemy, bo oznajmiła nam rano, że jest ładna pogoda, więc mamy uciekać na podwórko i jej nie przeszkadzać, bo będzie sprzątać. Nie powiem, całkiem nam się ten pomysł z wyjściem podczas sprzątania podobał, bo pani zawsze wtedy używa odkurzacza, który straszliwie hałasuje. A że zazwyczaj to całe sprzątanie trwa tylko chwilę, to spokojnie można wrócić do domu na obiadek. Ale tym razem było inaczej! Pani sprzątała przez cały dzień, powynosiła mnóstwo rzeczy i myła je albo trzepała na podwórku. Potem myła okna i nie wolno nam było się zbliżać i skakać po parapecie jak zazwyczaj. A potem jeszcze umyła podłogę i kiedy Aleks przemknął się cichaczem do kuchni dostał straszliwą burę, bo wszędzie poodbijały się jego łapki! W końcu wieczorem pani wpuściła nas do domu i nakarmiła. Wcale nam się to całe wielkie sprzątanie nie podobało, zwłaszcza, że w domu pachniało zupełnie inaczej niż na co dzień i czuliśmy się trochę nieswojo... Następne takie porządki pani zapowiedziała na święta, więc mamy jeszcze trochę spokoju od tego całego porządkowego zamieszania. Macham łapką i do zobaczenia!

środa, 13 listopada 2013

Jak zostaliśmy sami w domu..



Ostatnio stało się coś bardzo dziwnego - zostaliśmy z Aleksem sami w domu na całe dwa dni!! Nie to, żebyśmy nigdy nie zostawali sami w domu, bo kiedy pan i pani idą do pracy, to sobie bez nich radzimy. Ale nigdy nie trwało to aż tak długo. A już dzień wcześniej czuliśmy, że coś się święci! I pan i pani chodzili lekko spięci i co chwila wrzucali różne przedmioty do torby, która zazwyczaj leży na szafie. I dosyć wcześnie poszli też spać a rano wcześnie wstali. I o dziwo pan nie wypuścił nas jak co dzień na poranne hasanie. I dostaliśmy do miseczek mnóstwo jedzonka. Nie, żeby nam się nie podobało czy coś, ale było to zaskakujące, bo zazwyczaj dostajemy jeść dopiero po hasaniu - i to nie w takiej ilości. Więc pan dał nam jeść, pani posprzątała kuwetki a potem pojechali. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, bo często rano wyjeżdżali a potem popołudniu albo wieczorem wracali. Ale teraz przyszedł wieczór a ich dalej nie było. Zaczęliśmy się trochę z Aleksem martwić, zwłaszcza, że miseczki wylizaliśmy do czysta i zostały nam tylko chrupki, za którymi nie przepadamy. Prawdziwy strach pojawił się rano, kiedy ani pani ani pana nadal nie było. Kto to widział, żeby na tyle czasu zostawiać koty same i to jeszcze bez możliwości wyjścia do ogrodu pohasać? Pani wróciła dopiero wieczorem następnego dnia. Co prawda od razu nas wypuściła do ogrodu a potem dała dużo jedzonka, ale i tak byliśmy z Aleksem obrażeni. Nawet nie miauknęliśmy na jej widok. Ale później dała nam nasze ulubione przysmaki i jej wybaczyliśmy. A kilka dni później pani znowu wyjechała z samego rana, ale na szczęście wróciła już popołudniu i to z panem, więc się nie obrażaliśmy, tylko cieszyliśmy, że wszystko jest znowu po staremu. Bo po staremu znaczy najlepiej... Macham łapką i do zobaczenia.



środa, 30 października 2013

Wielka ucieczka Aleksa


Przedwczoraj Aleks uciekł z domu! Wyobrażacie to sobie?! Rano, jak co dzień, pan dał nam jeść i wypuścił na podwórko, żebyśmy trochę pohasali. I hasaliśmy sobie trochę goniąc się pod tujami, i zaglądaliśmy co pan robi w stodole a popołudniu wgramoliliśmy się na nasz ulubiony dach auta i wygrzewaliśmy się w słoneczku. I tak było przyjemnie, że w końcu zasnęłam. Nawet śniło mi się, że upolowałam takiego wielgachnego chrząszcza i chwaliłam się tym Aleksowi. I tak sobie spałam nawet całkiem długo, a jak się obudziłam, to Aleksa już nie było. Obeszłam w koło nasze podwórko, pobiegłam sprawdzić do sąsiadów - ale Aleksa nigdzie nie było. Czasami idzie gdzieś sam pohasać trochę dalej, więc się nie przejęłam, tylko pobiegłam do domku, bo pan wołał, że napełnia miseczki. Potem było mizianko, pan kilka razy wołał Aleksa, ale ten nie przychodził. Nie przyszedł nawet w nocy, kiedy było już bardzo późno! Przyznam, że zaczęłam się martwić i wołałam go siedząc na parapecie, ale nie przychodził. Nie przyszedł też rano, kiedy pan wyjeżdżał z domu, ani później, kiedy pani wróciła z pracy. Zaczęliśmy się o niego martwić wszyscy. Chodziliśmy i wołaliśmy, ale Aleksa nie było ani śladu. Widziałam, że i pani i pan się bardzo martwią i byłam zła na Aleksa, że tak uciekł bez słowa. Aż tu nagle wieczorem Aleks sobie wrócił! I najzwyczajniej w świecie podbiegł do miski nie próbując się nawet wytłumaczyć! Podeszłam nawet do niego, ale w ogóle się tym nie przejął tylko jadł. I pachniał jakoś tak dziwnie - zupełnie nie jak Aleks. Pani była na niego bardzo zła i powiedziała, że teraz ma szlaban na wychodzenie z domu i na mizianie. I ja się też na Aleksa obraziłam i nawet nie przyszłam do niego, kiedy się położył na krześle. A niech wie, że nie wolno tak z domu uciekać bez słowa!! Macham łapką i do zobaczenia.

wtorek, 22 października 2013

Nasza daleka kuzynka Fruzia





Już kilkukrotnie wspominałam, że w domu rodziców naszej pani mieszka sobie nasza daleka kuzynka Fruzia. Dzisiaj postanowiłam ją Wam przedstawić. Fruzia jest dużo starsza od nas, bo ma już ponad dziesięć lat. I prawie cały ten czas mieszka z rodzicami naszej pani. Znaleźli ją przypadkiem, a właściwie to sama się znalazła, jak miała kilka miesięcy. I tak jakoś została. Fruzia jest kotem bardzo spokojnym. Nie lubi żadnych nowości w domu ani zmian. Jest bardzo strachliwa, przez co nie wychodzi sobie pobiegać tak jak my z Aleksem. Większość czasu spędza na spaniu, jedzeniu albo obserwowaniu świata przez okno. Albo chowaniu się ale to tylko kiedy w domu pojawia się ktoś obcy. Kiedyś nasza pani przywiozła ze sobą do swoich rodziców Pedra (kota, który mieszkał w naszym domu przed nami) i myślała, że może uda mu się z Fruzią zaprzyjaźnić. Ale nic z tego nie wyszło, bo Fruzia się go bardzo bała i tylko prychała i fuczała albo chowała się w kanapie. My byśmy chcieli się z nią zaprzyjaźnić, bo we troje byłoby się o wiele weselej bawić, ale nasza pani mówi, że to się raczej nie uda. I że Fruzia jest niereformowalna, co znaczy, że nie ma najmniejszych szans, żeby się przekonała do poznania nowych kotów, zwłaszcza tak niesfornych i rozbrykanych jak my. A szkoda. Macham lapką i do zobaczenia.

piątek, 18 października 2013

O tym jak się zgubilam


Od pewnego czasu pani i pan pozwalają mi biegać po podwórku do późna. To znaczy, że jestem już dużym kotem. Nie tak dużym i poważnym jak Aleks, bo jeszcze nie mogę zostawać poza domem na całą noc, ale już wystarczająco dużym. Świadczy o tym też to, że dostałam ostatnio surowe mięsko, które było przepyszne, i się nie pochorowałam!! Albo to, że udało mi się całkiem samej upolować mysz!! I chyba nasza pani i pan to też zauważyli, bo nie wołają mnie nawet zbyt wcześnie. No i ostatnio trochę się zapomniałam i poszłam bardzo daleko od domu. Byłam już tak daleko, że nie słyszałam pani, która mnie wołała na jedzonko. A staram się nie oddalać za bardzo, żeby mi nie umknęły żadne smakołyki. I tak biegałam i biegałam (a byłam na działce na końcu naszej uliczki, gdzie jest bardzo wysoka trawa i mnóstwo drzew) aż nagle zaburczało mi w brzuszku. I wtedy się zorientowałam, że odeszłam tak daleko od domu i ze jest już tak późno. Nie powiem - wystraszyłam się trochę. Nawet nie tego, że mam kawałek do domku a po okolicy czasami biegają psy. Wystraszyłam się tego, że pan i pani poszli już spać i nikt mnie nie wpuści do domku i będzie mi burczało w brzuszku przez całą noc. Na szczęście okazało się, że pani nie mogla zasnąć martwiąc się o mnie i wypuściła Aleksa, żeby mnie poszukał i przyprowadził do domu. Aleks był trochę na mnie zły, bo oderwał się od grzania futerka przed kominkiem, ale kiedy przyprowadził mnie do domu pani go pogłaskała i powiedziała, że jest bardzo mądrym kotkiem. A potem dała nam po miseczce smakołyków!!! A jeszcze potem powiedziała, że mam szlaban na wyjścia wieczorami. Nie za bardzo zrozumiałam o co chodzi z tym szlabanem, więc spokojnie poszłam spać. A rano nikt już chyba nie pamiętał o tym, że się zgubiłam, bo pan wypuścił nas od razu jak tylko wstał. Macham łapka i do zobaczenia!

środa, 16 października 2013

Dzielimy się

Jak już ostatnio pisałam, od pewnego czasu wieczorami rozpalany jest u nas kominek. I specjalnie dla nas nasza pani postawiła nam przed nim takie fajowe siedzisko, żebyśmy mogli się wygodnie wygrzewać. To siedzisko zrobił kiedyś nasz pan dla Pedra, kota, który mieszkał tutaj przed nami. Ale Pedro był tylko jeden, więc w tym siedzisku jest dużo miejsca dla jednego kota - dla dwóch jest już trochę ciasno. Na początku troszkę się z Aleksem o to miejsce biliśmy, ale przez to żadne z nas nie było się w stanie wygodnie i porządnie wygrzać. Dlatego pewnego dnia spróbowaliśmy położyć się tam razem - i udało się! Bo wystarczy tylko odpowiednio się ułożyć, troszkę do siebie przytulić i już mieszczą się dwa koty! Nasza pani mówi, że to jest świetny przykład na to, jak bardzo się z Aleksem lubimy. I myślę, że coś w tym jest, bo nie spałabym tak z innym, obcym kotem. Macham łapką i do zobaczenia!

poniedziałek, 14 października 2013

Kocia jesień





Jesień to chyba najfajniejsza pora roku! Tak samo jak latem można powygrzewać się na słoneczku (choć nie jest już tak ciepło jak wcześniej), można hasać po trawie i polować na owady, myszy albo jaszczurki. Ale jesienią dodatkowo można jeszcze polować na listki!!! Jak tylko zawieje wiatr, to całe mnóstwo listków spada nagle z drzewa i wiruje wokół kota. I jest ich tyle, że nie wiadomo, na który najpierw zapolować! A jak już ich się trochę uzbiera w jednym miejscu to można z rozpędu w nie wskoczyć i tarzać się do woli! Lepiej niż było w trocinach! I można skakać po ułożonym przed domem drewienku, dzięki któremu jest lepszy dostęp do belek pod dachem tarasu. I drewno tak ładnie pachnie - nasza pani mówi, że lasem. Nigdy nie widziałam lasu, więc pani wytłumaczyła mi, że to takie miejsce, gdzie rośnie dużo wysokich drzew, wyższych nawet niż to, które stoi na podwórku u sąsiadów. I wody nie ma już w oczku, więc można bezpiecznie wejść do środka i ostrzyć pazurki na kamieniach. A wieczorem pan albo pani rozpalają kominek i można spokojnie odpocząć w ciepełku po całym dniu harców na podwórku. Jesień jest na prawdę fantastyczna!!!
Macham łapką i do zobaczenia!

niedziela, 13 października 2013

Kominek





Idzie jesień. tak mówi nasza pani, bo robi się coraz zimniej, zwłaszcza wieczorami. I dlatego od kilku dni, żeby było cieplej w domu, rozpalają w kominku! Na początku byliśmy z Aleksem bardzo zdziwieni, bo nie wiedzieliśmy w ogóle do czego służy ten cały kominek. Ale jak się okazało, że przy kominku jest dużo cieplej i przyjemniej niż gdzie indziej, więc zaczęło nam się to podobać. A kiedy nasza pani zobaczyła, że chodzimy w koło kominka i szukamy najlepszego miejsca do spania... przyniosła nam takie fajowe siedzisko!!! I teraz nie dość, że mamy ciepło to i wygodnie! Trochę jest ciasno dla dwóch kotów, ale jak trzeba, to i we dwoje się pomieścimy. I teraz już nas nie ciągnie tak wieczorami do hasania po podwórku, bo wiemy, że będzie cieplutko i wygodnie przed kominkiem! Macham łapką i do zobaczenia!

piątek, 11 października 2013

!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!POMOC POTRZEBNA OD JUŻ!!!!!!!!!!!!!!

POMÓŻCIE!! KOLEŻANKA ZNALAZŁA KOTA, KTÓREGO NIE MOŻE ZATRZYMAĆ!!!!

"Oto Groszek Przesympatyczny kociak, który znalazł u mnie tymczasowy dom. Niestety nie mam możliwości trzymania dwóch kotów w domu, dlatego poszukuje dla niego rodziny, która otoczy go opieką i miłością, na jaką z pewnością zasługuje. Groszek jest strasznie towarzyski, spokojny, potrafi sam załatwiać się do kuwety, uwielbia głaskanie i spanie na kolanach. Kociak idzie dzisiaj do weterynarza na szczepionki i odrobaczenie. Obiecuje, że ten, kto weźmie Groszka do domu na pewno będzie zadowolony z nowego domownika, który mnie samej sprawia wiele radości. Ps. Imię oczywiście jest tymczasowe, jeśli ktoś będzie mu chciał nadać nowe to inwencja twórcza jest wskazana "

SZUKAMY DOMKU DLA GROSZKA

czwartek, 10 października 2013

Drewienko






Kilka dni temu na naszym placu zrobiło się na prawdę ciekawie! Przyjechało do nas całe mnóstwo drewna! Najpierw pan nas zamknął w domu i mogliśmy obserwować co się dzieje tylko przez okno. Ale później, jak już pojechali ludzie, którzy to drewno przywieźli, pani nas wypuściła i mogliśmy hasać sobie do woli. I powiem Wam, że takiej zabawy to nie mieliśmy chyba jeszcze nigdy! Skakaliśmy i goniliśmy się w kółko a do tego mogliśmy ostrzyć sobie pazurki i nikt na nas nie krzyczał! A na drugi dzień pan zabrał się za cięcie tego całego drewna. Na początku nie bardzo się nam to podobało, bo było strasznie dużo hałasu, ale potem było jeszcze fajniej niż wcześniej, bo zrobiło się dużo trocin. I biegaliśmy, i tarzaliśmy się w tych trocinach ile się da! A jak tam pachniało! Hasaliśmy tak przez całe trzy dni a potem całe drewno wylądowało w pojemniku w stodole i nie ma już tyle frajdy. Teraz czekamy, czy może nie przyjedzie jeszcze więcej drewna, żeby było jeszcze więcej zabawy. Macham łapką i do zobaczenia!

czwartek, 26 września 2013

Jestem już zdrowa!!


Przez calutki tydzień po tej całej operacji, o której opowiadałam ostatnio, musiałam chodzić w takim śmiesznym kubraczku. Pani mówiła, że wyglądam na prawdę uroczo, ale mnie się to nie za bardzo podobało. Raz nawet poprosiłam Aleksa, żeby pomógł mi wydostać się z tego całego kubraczka, ale jak pani zobaczyła co się święci to od razu zaczęła krzyczeć, że tak nie wolno i co to za wybryki. I przez ten cały tydzień nie wolno mi było też wychodzić nigdzie z domu, co już mi się nie podobało najbardziej. Zwłaszcza, jak patrzyłam na Aleksa, który siedział na parapecie za oknem i mnie wołał. I pogoda była taka ładna, motylki latały... Raz upolowałam jednego, który wleciał do domu. Ale to chyba tylko dla tego, że wcześniej trochę pogonił go Aleks, bo w tym kubraczku całym nie było za wygodnie się poruszać. A jak raz próbowałam na początku sama z niego wyjść i chodziłam do tyłu to pani i pan zamiast mi pomóc to bardzo się śmiali. Niefajne jest takie chorowanie, gdzie kot jest uwięziony nie dość, że w domu to jeszcze w tym dziwnym wdzianku... Na szczęście już jestem całkowicie zdrowa i mogę biegać nawet na zewnątrz! Macham łapką i do zobaczenia.

piątek, 13 września 2013

Operacja






Wczoraj był bardzo dziwny dzień. Najpierw rano pan zapomniał sobie o napełnieniu kocich miseczek. Pomyśleliśmy z Aleksem, że trudno, wstanie pani to jak zobaczy puste miseczki od razu naprawi to niedopatrzenie naszego pana. Ale i ona nie zwróciła uwagi na puste miseczki i burczące kocie brzuszki. Troszkę już irytowani zaczęliśmy z Aleksem dopominać się o jedzonko. I wtedy pani powiedziała, że nie wolno teraz rano jeść, bo Myszka (czyli ja) pojedzie dzisiaj do pana doktora na operację. Nie miałam pojęcia co to ta operacja, ale zabrzmiało to ciekawie, więc nie miauczeliśmy już  Aleksem tak bardzo. Niedługo później pani wsadziła mnie do koszyczka a potem do auta i pojechaliśmy. Już po drodze zaczęło mi się wydawać, że ta operacja to może jednak nie być coś fajnego, skoro Aleks nie pojechał z nami. Przyznam, że zaczęłam się denerwować i bardzo chciałam wyjść  koszyczka, zobaczyć, gdzie jedziemy. Ale ani pani, ani pan nie chcieli mnie wypuścić i tylko mówili, żebym była spokojna i zachowywała się jak duży kot. Nie podobało mi się to wszystko coraz bardziej. A że nikt nadal nie chciał mnie wypuścić z koszyczka to wypuściłam się sama przegryzając wiklinowe kratki. Jakie było pana zdziwienie, kiedy zajrzałam mu przez ramie, żeby zobaczyć gdzie jedziemy! I wtedy pani wzięła mnie na ręce i mogłam się spokojnie przyglądać. A jak dojechaliśmy do pana doktora to przepakowali mnie tylko do innego transporterka i sobie pojechali. Trochę się zdziwiłam, ale wtedy zajęła się mną bardzo miła pani doktor i nie uwierzycie - zasnęłam i nic  tej całej operacji nie pamiętam! Kiedy się obudziłam to trochę kręciło mi się w głowie i w ogóle nie miałam siły na hasanie! Wcale mi się ta cała operacja nie podobała, bo nie dość, że źle się po niej czułam to jeszcze zostałam ubrana w taką dziwną piżamkę. Pani mówi, że bardzo ładnie w niej wyglądam, ale mnie się wcale nie podoba. A na dodatek nie potrafię się z niej wydostać a pani i pan nie bardzo chcą mi  tym pomóc. Ale obiecali, że już nie długo mi ją ściągną i nie będzie już żadnych więcej operacji - no ja mam nadzieję!! Macham łapką i do zobaczenia!

czwartek, 5 września 2013

Wizyta u kociego doktora

Koty, podobnie jak ludzie, chodzą czasami do doktora. Zazwyczaj dzieje się to bez ich wiedzy a tym bardziej zgody. Twój człowiek po prostu pakuje cię do transporterka, wsadza do samochodu i zawozi do Pana Doktora. Powiem Wam szczerze, że takie pakowanie i przewożenie bez kociej zgody wcale nie jest fajne. Ale ani miauczenie, ani obdrapywanie transporterka, ani nawet drapanie tapicerki nic nie daje - nie warto się męczyć. Poza tym wizyta u doktora wcale nie jest taka zła. Nie powiem, bo na początku trochę się bałam nowego miejsca i nie chciałam wyjść z transporterka. Ale potem zobaczyłam, że Aleks spokojnie hasa po całym gabinecie i wyszłam. A ile tam było ciekawych rzeczy! Przede wszystkim z każdej strony pachniało pysznym jedzonkiem i smakołykami. Tak się zajęłam wąchaniem tych wszystkich zapachów, że nie zauważyłam nawet, kiedy Pan Doktor zrobił mi zastrzyk! I wiecie co - wcale a wcale nie bolało! A potem dostaliśmy z Aleksem smakołyki od Pani za odwagę. I dostałam swoją własną książeczkę zdrowia! Jest w niej napisane, że to ja, Myszka i że dostałam dzisiaj zastrzyk i byłam bardzo dzielna - tak mówi nasza pani. Nie była to nawet taka straszna przygoda z tym Doktorem. Ale nie wiem, czy będę chciała ją powtórzyć... Macham łapką i do zobaczenia!

wtorek, 3 września 2013

Upolowanie


Bardzo ważną sprawą w kocim życiu jest polowanie. Już wcześniej wspominałam, że każdy kot, nawet ten domowy (a nawet nasza daleka kuzynka Fruzia, która jest strachliwym leniuszkiem!) ma instynkt. I ten właśnie instynkt sprawia, że tak lubimy biegać i polować na różne rzeczy. Dzikie koty polują na myszy, krety i nornice, żeby mieć co jeść. Domowe kotki zazwyczaj mają co jeść, więc polują dla zabawy i dla utrzymania kondycji. A polować można na wszystko! Na pluszową myszkę, na kulki z papieru, na stopy naszego pana, na światełko albo na kawałek kiełbaski. Właściwie nie jest ważne na co się poluje - byleby to coś się ruszało i uciekało przed nami. Nawet jeśli ten ruch jest spowodowany zrobieniem "pac pac" łapką. Aleks najbardziej lubi polować na myszy u sąsiadów. A sąsiedzi za to lubią Aleksa, bo nie muszą już rozkładać wszędzie łapek na gryzonie. Ja tam wolę polować na jaszczurki - są dużo mniejsze i trochę mniej zwinne niż myszy. A jeśli nie mamy już możliwości hasania po podwórku, bo jest już ciemno i noc, to zawsze możemy polować w domu. W tym wypadku Aleks preferuje bieganie za światełkiem lasera, a ja wolę papierowe kulki, bo je w przeciwieństwie do lasera można złapać i przenosić w różne miejsca (na przykład wrzucić pani do kubka z herbatą stojącego na stoliku). A Fruzia natomiast poluje tylko na muchy i ping pongi, bo pluszowych myszek się boi. Ale ona w ogóle jest bardzo strachliwa, więc aż się z Aleksem dziwimy, że ma odwagę w ogóle na cokolwiek polować. Macham łapką i do zobaczenia!

poniedziałek, 2 września 2013

Kocia szkoła



Jak wiadomo wszem i wobec, koty nie chodzą do szkoły. Nie dlatego, że są leniwe albo żeby im się jakoś specjalnie bardzo nie chciało. Może nawet byłoby to całkiem ciekawym doświadczeniem. Jednak nikt jeszcze nie wpadł na pomysł otwarcia takiej kociej szkoły, więc nie mielibyśmy gdzie pójść. Ale to wcale nie znaczy, że koty są głupiutkie albo że się w ogóle nie uczą. Pierwszym kocim nauczycielem jest mama, która uczy nas chodzić, polować czy korzystać z kuwety. A potem, kiedy już trafiamy do jakiegoś dobrego domku, uczymy się albo od swoich ludzi, albo kotów, z którymi mieszkamy. Ludzie uczą nas głównie czego nie wolno nam robić, gdzie nie wolno nam wchodzić i że czasami jednak wolno wejść na stolik, ale tylko jak pan nie widzi, żeby się nie denerwował. Drugi kot natomiast uczy nas "kociego życia". Na przykład jak to zrobić, żeby podkraść niepostrzeżenie kawałek mięska albo jak upolować mysz. Albo że pomidory są całkiem smaczne i można je raz na jakiś czas zjeść. No i najważniejsze - które miejsca w domu są najlepsze do spania i jak się tam najwygodniej ułożyć. Aleks na przykład pokazał mi, że najlepszym miejscem do spania w słoneczne popołudnie jest rozgrzana kostka brukowa albo czarny szmaciany dach jednego z samochodów. A kiedy jest brzydka pogoda, to najlepiej śpi się pod kołdrą zwiniętym w kłębek. I że kiedy pani wieczorem zamyka drzwi i nie chce nas wypuszczać, to trzeba stanąć pod drzwiami i miauczeć tak długo, aż pan straci cierpliwość i nas wypuści. A kiedy robimy to we dwoje, to nawet nie trzeba długo czekać. A  więc fakt że koty nie chodzą do szkoły, wcale nie oznacza, że się już w ogóle nie uczą. Macham łapką (zwłaszcza dzieciom, które poszły dzisiaj do szkoły) i do zobaczenia!

wtorek, 27 sierpnia 2013

Autokot






Większość kotów nie lubi samochodów. Bo to się zazwyczaj wiąże z siedzeniem w koszyczku albo w najlepszym wypadku zakładaniem szeleczek (których chyba żaden kot nie lubi...). I jest strasznie dużo hałasu, a jak wiadomo, żaden kot nie lubi, gdy jest za głośno. Aleks nie przepada za jeżdżeniem autem, pani mówi, że bardzo się wtedy awanturuje. Pedro, który mieszkał z panią i panem przed nami, też nie przepadał za podróżowaniem i za każdym razem zasikiwał cały koszyczek. O Fruzi, naszej dalekiej kuzynce, już nie wspomnę - bardzo nie lubi nowości w domu, a co dopiero wychodzenia gdziekolwiek czy jeżdżenia w koszyczku. Na sam widok koszyczka Fruzia znika w najciemniejszym kącie domu. Pani nasza raz chciała przekonać Aleksa do jeżdżenia autem i jak wjeżdżała do bramy, to posadziła go na miejscu pasażera. Potem przez tydzień Aleks chodził obrażony... I przestał sypiać w samochodzie... A ja lubię auta. Kiedy jechałam do domu pana i pani, to byłam bardzo grzeczna, nie miauczałam i nie sikałam, tylko patrzyłam z zaciekawieniem dookoła. I do tej pory tak mam. Ostatnio pan nie zauważył, że śpię na tylnym siedzeniu i pojechał ze mną na zakupy. Zorientował się dopiero, kiedy wróciliśmy, bo znudziło mi się to spanie i wyskoczyłam z auta. Myślę, że to fajna zabawa - kot wskakuje, zasypia a za chwilę jest już w zupełnie innym miejscu, do którego musiałby dużo dłużej iść. I jest mięciutko i cieplutko w środku. Ale Aleks nie chce się dać do tego przekonać i zapiera się łapkami, kiedy pani próbuje go wsadzić do środka. Dziwny... Macham łapką i do zobaczenia!

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

O różnicy między byciem małym a dużym kotem


Kiedy nasza pani i nasz pan przyjechali po mnie i zabrali do nowego domku, byłam jeszcze bardzo malutka. Taki koci dzidziuś. A w domu był Aleks, który jest ode mnie prawie o rok starszy. I to ludzki rok, czyli na nasze kocie liczenie to tak jakby Aleks miał 18 lat, a ja dopiero 6 miesięcy. Ze względu na to Aleksowi wolno już było samemu biegać po podwórku czy wychodzić do ogrodu sąsiadów - i to nawet w nocy! A ja jako malutki jeszcze kotek ciągle słyszałam "psik psik" i "nie wolno". A przecież za drzwiami jest tyle ciekawych rzeczy!! No i przede wszystkim ta cała natura: muchy, pająki, wiatr, listki - wspaniała zabawa! Ale nie wolno, bo jestem za mała i koniec. Tak samo było ze smakołykami. Aleks mógł jeść moją puszeczkę, ale ja jego chrupek czy surowego mięska albo pysznej wędlinki to nie - bo za mała. Raz wykradłam Aleksowi kawałeczek szyneczki z miski, ale strasznie mnie potem bolał brzuszek i wymiotowałam... Ale muszę przyznać, że są też pozytywne strony bycia "za małą". Kiedy na przykład bawiliśmy się z Aleksem, to nie mógł mnie za bardzo pogonić, bo pani mówiła wtedy "Aleksie, nie wolno tak, Myszka jest za malutka". Albo kiedy coś zbroiłam (na przykład obsikałam kanapę, bo się zupełnie zapomniałam) i pan był bardzo zły i krzyczał, to pani mu powiedziała, że nie może na mnie tak krzyczeć, bo jestem jeszcze malutka i wielu rzeczy, takich jak na przykład niesikania na kanapę,  muszę się dopiero nauczyć. Jednak jak każdy kot cały czas rosnę - jestem już dużo większa niż wtedy, kiedy zamieszkałam w domu z panią, panem i Aleksem. No i więcej mi już wolno - biegam po podwórku przez cały dzień, przechodzę do ogrodu sąsiadów (mogę już całkiem sama!) i nawet ostatnio do późna w nocy mogłam sobie biegać, bo pani miała gościa i siedzieli na zewnątrz. Dostaję też już te same smakołyki co Aleks - pyszną suchą karmę, która cudownie pachnie, surowe mięsko i moje ulubione danie - rybkę! Ostatnio pan przyniósł nam taką pyszną wędzoną - Aleks za nią nie przepada, dlatego często udaje mi się zjeść też jego porcję. I w ogóle nauczyłam się wskakiwać na belki, które są bardzo wysoko! Bycie małym ma swoje plusy, ale myślę, że wolę być coraz większa i potrafić coraz więcej rzeczy. Macham łapką i do zobaczenia.

sobota, 24 sierpnia 2013

O znaczeniu kociego ogona słów kilka



W kocich próbach porozumienia się z ludźmi ( co wbrew pozorom nie jest wcale takie proste, bo ludzie są straszliwie oporni!) dużą rolę, obok przeróżnych rodzajów miauków i pomiaukiwań, odgrywa ogon. Bo to wcale nie jest tak, jak myślą niektórzy, że kot ma ogon tylko po to, żeby za nim biegać albo żeby bawić się z innym kotem (chociaż są to równie ważne sprawy). Za jego pomocą my ,koty, próbujemy rozmawiać z ludźmi jak z równymi sobie (bo inny kot już na pierwszy rzut oka wie, o co nam chodzi - po naszej posturze, po oczach czy po zapachu). Tyle że ludzie nie zawsze nas rozumieją. Pewnie wynika to z tego, że sami nie mają ogonów,przez co nie potrafią wyrażać tylu emocji co koty. Nasza pani wytłumaczyła mi, że to jest tak, jakby ludzie mówili do siebie w dwóch różnych językach - wiedzą, że do siebie mówią, ale nie bardzo wiedzą, o co chodzi. Na całe szczęście my koty rozumiemy się zawsze i wszędzie - bez względu na to z jakiego kraju pochodzimy czy jakiej jesteśmy rasy. Dlatego ludziom potrzebny jest tłumacz, który przełoży im na ludzki język to, co my próbujemy wyrazić za pomocą ogona. Na przykład kiedy nim machamy, to wcale nie znaczy, że się cieszymy. Tak robią psy, które w ogóle strasznie często się cieszą, a jeszcze częściej machają ogonem. Osobiście nas koty takie zachowanie dziwi, bo cieszyć warto się tylko z naprawdę ważnych rzeczy, takich jak smakołyki czy mizianie. No i można to wyrazić w łatwiejszy i przyjemniejszy sposób poprzez mruczenie. Ale jeśli już kot macha ogonem, to znaczy że jest naprawdę bardzo zły, ale jeszcze nie na tyle wściekły, żeby chciało mu się wyskakiwać z pazurami. Bo my koty ogólnie staramy się oszczędzać tak skrupulatnie przez nas gromadzoną energię (pomijam kwestie kociej głupawki, która raz na jakiś czas dopada każdego kota i nie ma na to rady). Natomiast kiedy kot jest zadowolony i czuje się pewnie - z dumą nosi ogon wysoko uniesiony. Nasza pani bardzo lubi, kiedy tak robimy,jak nas woła po imieniu. Czasami, kiedy robi to po raz dziesiąty z rzędu, trochę się denerwujemy, więc wtedy, tak dla niepoznaki (żeby nie urazić naszej pani, bo my na prawdę bardzo ją lubimy), lekko poruszamy samą końcówką ogona i pani już wie, że wystarczy tego wołania. No i najbardziej nieprzyjemna dla nas emocja wyrażana za pomocą ogona -strach. Wtedy nasz ogon staje się dwa razy większy i bardzo nastroszony.  Wtedy wiadomo, że nie wolno robić żadnych gwałtownych ruchów ani krzyczeć, tylko trzeba kota uspokoić (najlepiej za pomocą smakołyków). A jak nie jest nam ani wyjątkowo dobrze, ani wyjątkowo źle, trzymamy ogon w pozycji naturalnej, czyli w poziomie.
Mam nadzieję, że ludzie zaczną się bardziej zastanawiać nad naszym zachowaniem i zrozumieją, że my koty naprawdę chcemy znaleźć z nimi wspólny język. Macham łapką i do zobaczenia.

wtorek, 20 sierpnia 2013

Jak były u nas psy






Kilka dni temu przyjechał do nas tata naszego pana. Poznaliśmy go z Aleksem i bardzo go lubimy, bo zawsze przywozi mnóstwo pyszności. Co prawda dla naszego pana i naszej pani, ale i nam się czasami coś dobrego dostanie. Dlatego bardzo się z Aleksem ucieszyliśmy, kiedy zobaczyliśmy samochód taty naszego pana. Ale ta radość nie trwała za długo, bo kiedy otworzył się drzwi, od razu wyskoczył z nich... pies!! A za nim drugi!! Nie żebyśmy się bali psów, no bo przecież byliśmy na swoim terenie, ale szczerze nie przepadamy za żadnym z nich. Po pierwsze dlatego, że psy są duże (większe nawet od Aleksa!) i robią strasznie dużo hałasu. A do tego biegają w kółko i wszystko obwąchują. No i wyjadają nam z miseczek, przynajmniej Filut tak zawsze robi. Filut to jeden z psów mieszkających w domu taty naszego pana. Jest bardzo kudłaty i ciekawski - wchodzi wszędzie, gdzie tylko się zmieści i ciągle biega w kółko. Drugi pies nazywa się Asta (to dziewczynka) i jest na prawdę bardzo duży. Już sam jej pysk jest większy od całego Aleksa. Asta nie biega w kółko, tak jak Filut, ani nie jest głośna. No i nie dobiera się do naszych miseczek, ale mimo to za nią też nie przepadamy. Pani i pan się z nas bardzo śmiali, że kiedy na naszym podwórku pojawiły się psy, to uciekliśmy do sąsiadów i prowadziliśmy obserwacje podwórka z balkonu. Pewnie myśleli, że się boimy wrócić. Dlatego chciałabym wyjaśnić jedną bardzo istotną rzecz - koty wcale nie boją się psów - my ich po prostu nie lubimy. Dlatego też, kiedy w końcu wsiadły do samochodu, który odjechał od razu wróciliśmy na nasze podwórko. I jeszcze nasza pani dała nam całą miseczkę smakołyków!! Macham łapką i do zobaczenia.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Stodoła



Na naszym podwórku poza domem stoi jeszcze jeden budynek - stodoła. Zazwyczaj nie bardzo wolno nam się tam bawić, bo jest dla nas kotów niebezpiecznie. Tak mówi nasza pani. A to chyba najciekawsze miejsce na całym świecie! No może poza naszą ulubioną szafą i siatkami, kiedy pan i pani wracają z zakupów (ile tam ciekawych zapachów!). Ale czasami, kiedy nie pilnują nas tak bardzo, udaje nam się tam wślizgnąć i łobuzować. Jest tam mnóstwo różnych szafek i szafeczek, można wskoczyć na belki i gonić się po nich wysoko nad ziemią! Jest pełno drewna, które pachnie tak tajemniczo, pani nasza mówi, że lasem! Kilka opon, na których można ostrzyć pazurki do woli i nie zostawiać żadnych śladów! No i jest piwnica, którą pan czasami zostawia otwartą! To jest dopiero gratka! Bo w tej piwnicy są pachnące trociny, które czasem dostajemy do kuwetki, kiedy skończy nam się żwirek, takie duże jasne kamienie, po których można skakać i całe mnóstwo pająków, na które można polować. I od niedawna jest też przejście do takiej drugiej piwnicy, tylko bez sufitu, na którą pan najeżdża autem. Tego miejsca akurat nie lubię, bo raz, kiedy piwnica była zamknięta, wskoczyłam tam (gnana słynną kocią ciekawością) i nie mogłam wyjść. I bardzo długo miauczałam, żeby mnie stamtąd wypuścić, ale nikt nie słyszał. Wystraszyłam się wtedy, ze zostanę tam na zawsze, a jak wiadomo zawsze to straszliwie długo i bardzo bym się nudziła, ale na szczęście przyszedł pan i mnie wyciągnął. I nawet na mnie nie nakrzyczał, bo wiedział, że bardzo się wystraszyłam i już nigdy, przenigdy tam nie wejdę. Pani nasza bardzo się denerwuje, kiedy zastaje nas w stodole. Mówi, że tam jest pełno narzędzi i bardzo ostrych, niebezpiecznych rzeczy, a my koty jesteśmy szalone i stanie się nam kiedyś krzywda. Tak samo mówi, kiedy wygrzewamy się z Aleksem na środku naszej uliczki. I tak nas straszy tą krzywdą i straszy, a nam się nic nie dzieje. Myślę, że pani czasami trochę za bardzo się o nas martwi, bo my przecież jesteśmy kotami - a to znaczy, że jesteśmy śliczne i mądre. I że potrafimy uciec przed tą całą krzywdą, tak jak Aleks raz uciekał przed dużym psem. Macham łapką i do zobaczenia.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Koci plac zabaw







Pewnego dnia pojawił się u nas nowy mebel. W salonie. Obchodziliśmy go z Aleksem kilka razy, obwąchaliśmy na wszystkie możliwe sposoby i obejrzeliśmy dokładnie. Nie był podobny do niczego, co już znaliśmy. Ani do kanapy, na której śpimy. Ani do fotela, który czasem drapiemy, kiedy nikt nie widzi. Ani nawet do szafki pod telewizorem, na którą potrafię już wskoczyć. Pani, widząc że jesteśmy z Aleksem trochę skołowani, wyjaśniła nam, ze to nasz nowy plac zabaw, który zrobił nam pan. ZROBIŁ SPECJALNIE DLA NAS KOTÓW! A to znaczyło, że ten nowy mebel to już jest COŚ. I że jest tylko dla nas i nie musimy się nim dzielić z ludźmi, jak kanapą czy szafą. Pani pokazała nam, że możemy do niego wchodzić albo boksować się ze zwisającą liną. A potem - nie uwierzycie! - pokazała nam, że możemy go drapać! Trochę się bałam spróbować, ale Aleks, który jest starszy, dlatego bardziej odważny, spróbował. I nie było "psik psik" czy "nie wolno"! Co więcej, pani go pogłaskała i powiedziała "mądry kotek". A potem biegaliśmy po tym meblu, zaczepiając się i chowając. I to jest naprawdę fantastyczna sprawa mieć taki koci "plac zabaw". Potrafią nas czasem ci ludzie zaskoczyć... Macham łapką i do zobaczenia.

niedziela, 4 sierpnia 2013

O wielkiej wadze miziania...






Jedną z najważniejszych, ale to naprawdę najważniejszych w kocim życiu czynności jest bez wątpienia bycie mizianym. Większość ludzi myśli, że to raczej bezczynność niż czynność, ale nawet nie wiedzą, jak bardzo się mylą! Bycie mizianym wymaga od kota ogromnej uwagi, skupienia i wyczucia tak zwanego "momentu".  Bo żeby zostać odpowiednio wymizianym, trzeba wybrać taki moment, w którym pan czy pani nie zrzucą kota z powodu ważniejszych spraw. Wiadomo więc, że kiedy w kuchni ładnie pachnie jedzonkiem (i to nie tym naszym puszeczkowym, tylko na przykład prawdziwym kurczakiem albo rybką), to będą tam co chwila zaglądać, a potem jak nałożą jedzenie do swoich miseczek to będzie do kotów "psik psik" i nie wolno, kiedy będą zaglądać w talerze. Albo kiedy zakładają buty i biegają po całym domu, szukając różnych rzeczy, wiadomo, że zaraz gdzieś pójdą i koty zostaną w domu same. Ale kiedy jest wieczór i wiadomo, że już wrócili i zostają (bo zdarza się, że wracają a potem znowu wychodzą - tego najbardziej z Aleksem nie lubimy), to można się wgramolić na kolana i liczyć na mizianie. I tutaj zaczyna się kocia czynność brana przez ludzi właśnie za bezczynność. Bo trzeba odpowiednio udeptać wszystkie fałdki na ubraniu człowieka, który właśnie będzie Cię miział, żeby nie trzeba było co chwilkę wstawać i poprawiać. A później trzeba się tak odpowiednio przekręcać z boku na bok i z brzuszka na grzbiet, żeby każda partia kociego futerka została odpowiednią ilość razy pomiziana. A kiedy człowiek mizia nie tam, gdzie akurat powinien (bo i to się czasami zdarza), trzeba mu pokazać łapką "pac pac", że musi zmienić miejsce. Ludzie czasami się wtedy denerwują i zrzucają koty, ale w końcu zaczynają rozumieć, o co chodzi. No i najważniejsze - trzeba pilnować, żeby nie być mizianym ani za długo, ani tym bardziej za krótko. Więc wbrew pozorom kot wcale nie jest taki bezczynny w byciu mizianym, jakby się niektórym mogło wydawać... Macham łapką i do zobaczenia!

sobota, 3 sierpnia 2013

Koty potrafią! Czyli kilka kocich ciekawostek






Dzisiaj postanowiłam trochę opowiedzieć o kocich możliwościach. Bo koty, mimo że są niewielkich rozmiarów, a ludzie sądzą, że celem kociego życia jest tylko spanie i jedzenie, mają się czym pochwalić. Bo na przykład zdarzają się koty o wiele większe od przeciętnych. Najdłuższy na świecie kot miał aż 123 cm długości! A największy prawie 40 cm wysokości i wagę ponad 21 kilogramów! Czyli był o wiele większy od Aleksa i dużo grubszy od Fruzi... I czy któryś z kocich ludzi zauważył może, że w przednich łapkach, podobnie jak ludzie, mamy pięć palców a w tylnych już tylko cztery? Albo że nie mamy rzęs? Do tego potrafimy skakać aż siedem razy wyżej, niż wynosi nasz wzrost! Ludzie bardzo często uważają, że koty są straszliwie leniwe. Faktycznie, potrafimy przespać nawet 15 godzin dziennie, ale to tylko wtedy, kiedy nie mamy nic ciekawszego do robienia. A w Takiej Szwajcarii na przykład (która jest strasznie daleko, tak daleko, że nie wiem) był kot, który wspiął się z ludźmi na taką bardzo wysoką górę, która miała prawie 4500 metrów! To o wiele wyżej niż dach naszego domu! Poza tym koty istnieją już od bardzo - bardzo dawna, bo pierwsze pojawiły się na świecie ponad 12 milionów lat temu! To dużo wcześniej niż wielkie drzewo, które rośnie u naszych sąsiadów, tam gdzie jest mały pies Dżeki! A do tego, nieważne skąd pochodzi kot, z którym rozmawiamy - zawsze się zrozumiemy, nie to co ludzie. No i najważniejsza dla nas kotów data, którą każdy człowiek powinien pamiętać - 17 lutego - Światowy Dzień Kota! Macham łapką i do zobaczenia.

wtorek, 30 lipca 2013

O tym dlaczego koty są a potem ich nie ma...






Jak już kilka razy wcześniej wspominałam, zanim pojawiliśmy się z Aleksem w domu pana i pani, był tam inny kot o imieniu Pedro. Ale jak tu zamieszkaliśmy, to jego już nie było. Pani mi powiedziała, że Pedro był już starszym kotem, bardzo chorym na nerki i nadszedł dzień, kiedy odszedł za Tęczowy Most. To ja od razu zapytałam, czy mógłby do nas wrócić, bo we troje byłoby nam jeszcze weselej. Na to pani mi odpowiedziała, że stamtąd już się nie wraca. No i ja nie rozumiałam za bardzo dlaczego. Bo przecież jeżeli pójdziemy z Aleksem do ogrodu sąsiadów, to zawsze możemy stamtąd wrócić. Nawet jeśli drzwi do domu są zamknięte, bo pan i pani musieli gdzieś na chwilkę wyjść (bo jak idą na dłużej, to zawsze nas szukają i zamykają w domu), to wiadomo, że zaraz będą i do domu też można wrócić. I nawet jak sami wyjechali bardzo bardzo daleko (na straszliwie dla nas kotów długo) na urlop, to też przecież wrócili. To dlaczego Pedro nie może do nas wrócić zza tego całego mostu, skoro tak byłoby o wiele weselej? I wtedy Pani mi powiedziała, że tam za Tęczowym Mostem jest takie miejsce, gdzie trafiają kotki, które już nie żyją, dlatego nie mogą do nas wrócić się pobawić. Ale że zawsze są w naszych wspomnieniach, tak samo jak ludzie. Pedro też trafił do naszych ludzi dlatego, że jego poprzedni pan umarł. I już nie wrócił, i nie miał się kto kotem opiekować. Myślę, że to bardzo smutna sprawa z tym umieraniem, bo koty bardzo się przyzwyczajają do swoich przyjaciół,a tym bardziej do ludzi, którzy są dla nich dobrzy i na pewno jest im strasznie smutno, kiedy ci nie wracają... Macham łapką i do zobaczenia...

niedziela, 28 lipca 2013

Kocie menu...






Muszę się przyznać, że jesteśmy z Aleksem ogromnymi łasuchami. I że nasi pani i pan bardzo o nas w kwestii jedzenia dbają. Bo zawsze mamy miseczkę ze świeżą wodą (zwłaszcza jak jest gorąco na dworze), miseczkę z odrobina mleczka (to dla mnie, bo Aleks nie lubi), miseczkę z chrupkami, które uwielbiamy oboje, a do tego każde z nas ma swoja miseczkę, do której o odpowiednich porach nakłada się puszeczkę. Nie powiem, puszeczki dostajemy przeróżne i pani bardzo dba o tę różnorodność. Dlatego bardzo się denerwuje, kiedy wybrzydzamy i nie chcemy jeść czegoś, co jeszcze kilka dni temu wsuwaliśmy, aż nam się uszy trzęsły. Ale to nie wynika wcale z naszej złej woli! To po prostu zależy od dnia. Bo są takie dni, kiedy wylizujemy do czysta miseczki z daniem z ryby, a potem są takie, kiedy ryba nam absolutnie nie smakuje, za to wcięlibyśmy na przykład puszeczkę z drobiem. Pani mówi wtedy, że jesteśmy wstręciuchy wybrzydziuchy i nic innego nam aż do wieczora nie da. Ale zawsze daje się przekonać naszym miauczeniem i przymilaniem, kiedy tylko pojawia się w okolicach lodówki i w końcu daje nam coś innego. A czasami nawet dostajemy smakołyki! I to jakie! Aleks dostaje takie specjalne chrupki, żeby nie zbijały mu się kłaczki w brzuszku (wspominałam o tym przy pisaniu o kociej higienie) - to i mnie zawsze udaje się na takiego chrupka załapać. Poza tym zdarzają się takie dni, kiedy dostajemy jakąś rybkę albo jeszcze lepiej - surowe mięsko! Nie zdarza się to za często, bo by nas potem bolały brzuszki. Tak mówi pani i ja jej wierzę, bo jak raz, mimo ostrzeżeń pani, zjadłam od Aleksa kawałek szyneczki,to potem chorowałam. Ale że rosnę i jestem coraz większa, to ostatnio pani dała nam po odrobinie mielonego mięska (bo robiła spaghetti) i to nam bardzo, ale to bardzo smakowało! I dlatego bardzo kochamy naszych ludzi - bo dają nam przeróżne pyszności i nigdy nie mamy pustych miseczek ani tym bardziej pustych brzuszków. Bo najedzony kot, to szczęśliwy kot! Macham łapką i do zobaczenia.

sobota, 27 lipca 2013

O kocim spaniu słów kilka






W kocim terminarzu spanie zajmuje bardzo ważne miejsce, oczywiście obok jedzenia, zabawy i miziania. Na szczęście mizianie można ze spaniem połączyć, przez co kot ma więcej czasu na wszystkie ważne czynności, które musi w ciągu swojego kociego dnia wykonać. W każdym razie, kiedy nadchodzi pora spania, kot ma do rozwiązania bardzo trudne zadanie. A mianowicie odnalezienie idealnego miejsca do spania. I z tym miejscem nie jest tak, że jak się już raz znajdzie, to potem można z niego ciągle korzystać. To by było za łatwe. Więc za każdym razem trzeba szukać na nowo i wziąć pod uwagę cały szereg potrzeb na daną chwilę. Bo idealne miejsce do spania zależy od bardzo wielu spraw. Po pierwsze: czy będzie to spanie połączone z mizianiem. Bo jeśli tak, to miejsce musi się znajdować bardzo blisko, a najlepiej na kolanach człowieka, który będzie nas miział. A jak wiadomo, ludzie często siadają w różny sposób, więc trzeba się na tych kolanach troszeczkę powiercić, zanim się znajdzie odpowiednie miejsce. Kiedy jest to jednak spanie bez miziania - sprawa się komplikuje. Bo zależy, czy chce się spać w domu czy na dworze. I czy jest ciepło czy zimno. Czy kostka na podwórku jest rozgrzana od słonka i przyjemnie grzeje, czy pada deszcz i trzeba się schować pod samochodem albo na werandzie. I czy kot chce być wysoko, czy nisko. I czy na miękkim, czy na twardym. Jak sami widzicie, pójście spać w wykonaniu kota nie jest wcale taką prostą sprawą. Pani powiedziała, że jest takie przysłowie "Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz". I my koty jesteśmy tego najlepszym przykładem! Bo kiedy już znajdziemy odpowiednie miejsce, to wystarczy nam nawet mała drzemka, żeby znowu mieć energię na hasanie i łobuzowanie. Macham łapką i do zobaczenia.

czwartek, 25 lipca 2013

Jak dobrze mieć dom...







Pani mówi, że jesteśmy z Aleksem ogromnymi szczęściarzami, że mamy dom, w którym nas karmią, przytulają i dbają o nas. I że nie wiemy, co to jest schronisko. Najczęściej mówi tak, kiedy narozrabiamy albo nie chcemy jej słuchać i miauczymy strasznie. Zwłaszcza Aleks, który często krzyczy w nocy, że chce wyjść. A te koty żyją w schroniskach w takich małych pomieszczeniach albo klatkach. I tych kotów może w takim pomieszczeniu być kilka. To nie to, co nasz duży dom, podwórko i ogromny ogród sąsiadów, gdzie często z Aleksem przesiadujemy. I taka wielgachna przestrzeń jest tylko dla nas dwojga! I my mamy po jednym człowieku na jednego kota! Czyli po dwa kolana, na których można się wylegiwać i po dwie miziające ręce! A w schronisku jest jeden człowiek na całe mnóstwo kotów i nie każdy kot zdąży dostać swoją porcję czułości. I dlatego koty w schronisku żyją krócej - bo są smutne i niedomiziane (bo wiadomo, że do porządnego miziania trzeba przynajmniej jednego człowieka dla jednego kota!). I do tego jak jest więcej kotów to wzajemnie się zarażają różnymi kocimi chorobami, na przykład katarem. I kiedy pani mi tak opowiada o tych kotach , to ja naprawdę bardzo się cieszę, że od zawsze mam dom i że nie poznałam, co to jest schronisko. Ale tak sobie myślę, ze kotów w schroniskach jest co prawda dużo, jednak ludzi jest jeszcze więcej, więc gdyby każdy adoptował po jednym kotku, to już by nie było tych smutnych schronisk... Macham łapką - zwłaszcza gorąco do kotów, które czekają na swój dom i swoich ludzi!

poniedziałek, 22 lipca 2013

Kocia "ciekawość poznawcza"






Wszystkie koty z natury są ciekawskie i uwielbiają wszędzie wcisnąć swój koci pyszczek. Co prawda nie wszystkie w równym stopniu, bo na przykład nasza daleka kuzynka Fruzia (ta która się wszystkiego boi) podchodzi do wszystkich nowości z naprawdę dużym dystansem i musi minąć sporo czasu, zanim się odważy taką nowość dokładnie zbadać. A z drugiej strony Pedro (kot, który mieszkał z naszymi ludźmi, zanim my do nich trafiliśmy) był bardzo odważny i ciekawski i raz nawet przez to wrócił do domu poturbowany przez psa. Na szczęście pani i pan się nim zajęli i wyzdrowiał - wypadł mu tylko jeden ząbek. Pani mówi, że my z Aleksem jesteśmy tak pośrodku - nie boimy się nowych rzeczy, ale podchodzimy do nich z dystansem. I mimo że wychodzimy czasem za bramę naszego podwórka, to jak słyszymy jakiegoś psa albo samochód to zaraz szybciutko wracamy do siebie i chowamy się pod samochodem albo wskakujemy gdzieś wysoko. Ale tak czy inaczej drzemie w nas ogromna kocia "ciekawość poznawcza". A to dlatego, że koty, podobnie jak ludzie, w ten sposób uczą się i poznają świat. Bo gdyby nie pognała mnie pewnego razu ta słynna ciekawość, to nie wpadłabym do oczka podczas próby wyłowienia stamtąd  listka i nie wiedziałabym, że tam jest woda. Co więcej, nie dowiedziałabym się, że woda jest taka nieprzyjemna i mokra, bo nigdy nie miałam z nią wcześniej do czynienia. Tak samo było z papierową lampką, którą niechcący potargałam, polując na muchę. Dzięki temu teraz już wiem, że nie mogę tam polować na muchy, bo od razu będzie buba od pana albo pani. Wiem, że czasami bywa to dla ludzi męczące, ale koty muszą się uczyć w ten sposób, ponieważ nie ma żadnych kocich szkół, które uczyłyby inaczej. Pani powiedziała, że taka nauka to się nazywa praktyka, a jak byśmy się uczyli tak jak dzieci w szkole, to byłaby teoria. Więc apeluję do ludzi - pozwólcie nam kotom uczyć się w praktyce, bo nawet jeśli coś zniszczymy, to będziemy na przyszłość wiedzieć, że to jest "psik psik" i że "nie wolno". Macham łapka i do zobaczenia.

sobota, 20 lipca 2013

Wpis trzynasty - o tym, że koty - nawet te czarne! - nie przynoszą pecha...




Ludzie często uważają, że czarne koty przynoszą pecha, podobnie jak przejście pod drabiną, liczba 13 czy, co gorsza, trzynasty dzień miesiąca wypadający w piątek.  Pani mówi, że takie coś nazywa się przesądem i że są ludzie, którzy bardzo w to wierzą. I że kiedyś jak ktoś miał czarnego kota to znaczyło, że zajmował się czarną magią. Na szczęście my koty jesteśmy mądre i nie wierzymy w takie rzeczy. Jest nam obojętne, czy jest akurat piątek trzynastego, czy coś jest na trzynastym miejscu, a drabina służy nam tylko do świetnej zabawy. No i przede wszystkim nie uważamy, że czarni ludzie przynoszą pecha. Pani mówi, że tacy ludzie, którzy zwracają dużą uwagę na kolor skóry drugiego człowieka, nazywają się rasistami. Więc mogę śmiało powiedzieć, że nam kotom do rasizmu bardzo daleko - nie robi nam różnicy w jakim kolorze inny kot ma futerko  ani jaki kolor skóry ma nasz człowiek. Pani powiedziała, że to znaczy, że jako koty jesteśmy bardzo, ale to bardzo mądre i tolerancyjne. Nie za bardzo wiedziałam, co to znaczy, że tolerancyjne, ale pani wytłumaczyła mi, że to tak samo, jak pan nie gniewa się na nas za każdym razem, jak budzimy go o 4.30 rano gryząc po stopach i to znaczy, że jest wobec nas tolerancyjny. Więc ja, Myszka ale mimo to kot, w imieniu wszystkich kotów, a zwłaszcza tych czarnych, proszę ludzi o tolerancję. Bo wszystkie koty, bez względu na kolor, są najcudowniejsze na świecie i kiedy ktoś o nie dba i okazuje im miłość, to one się odwdzięczają. Czasem w sposób dla ludzi dziwny (na przykład przynosząc martwą mysz albo nornicę),ale zawsze z kociej strony szczery. Macham łapką i do zobaczenia.

piątek, 19 lipca 2013

O kociej higienie słow kilka





Jak wiadomo wszem i wobec, koty nie lubią wody. Niektóre wolą już nawet spotkać się z psem niż z wodą (zwłaszcza, kiedy jest to nieduży pies). Oczywiście, że zdarzają się też koty, które od wody nie stronią, a nawet ją lubią. Przykładem takiego kota jest Aleks i wszystkie inne koty rasy turecki van, do których jest bardzo podobny. No i te inne bardzo podobne koty też. Jednak znaczna większość kotów, w tym również i ja, wody stanowczo unika. Ale ta niechęć do wody nie oznacza, że koty są brudaskami! Co to, to nie! Koty to chyba najczystsze stworzonka na Ziemi! Od pani wiem, że taka czystość nazywa się higieną. Wszystkie koty (i te, które lubią wodę, i te co nie za bardzo) bardzo się tą higieną przejmują. Bo czy człowiek na przykład myje się porządnie przed każdą, nawet najkrótszą drzemką? Czy robi to po każdym posiłku, nawet jeśli jest to tylko mały frykasek? Rzadko który proszę Państwa! A kotów znaczna większość (bo są i takie brudaski, które nie lubią o siebie dbać)! Tyle że my koty o higienę dbamy za pomocą swoich szorstkich języczków, którymi wyczesujemy futerko, i ząbków, którymi się czasem iskamy. Dlatego kotom, które mają futerko długie albo półdługie jak Aleks, należy czasami dawać takie pyszne frykaski, żeby nie zbijały im się w brzuszkach kłaczki. Bo wtedy trzeba jechać do pana doktora i robić zabieg. Dobrze jest mieć w domu takiego półdługowłosego "brata" jak Aleks, bo i ja, mimo że futerko mam krótkie, czasami załapuję się na takiego frykaska.
Tak więc niech nikt nie myśli, że skoro koty nie lubią wody to są brudaskami! Koty po prostu dbają o siebie "po kociemu". Macham łapką i do zobaczenia!

środa, 17 lipca 2013

Jak pani i pan pojechali na urlop...







Ostatnio pani nasza i pan zachowywali się bardzo dziwnie. Jak wracali z pracy, to pani ciągle tylko sprzątała i prała, i goniła koty z szafy albo łóżka "psik psik", mówiąc, że nie możemy teraz nic pobrudzić. A Pan ciągle robił coś przy samochodzie i jak chcieliśmy wejść tam na małą drzemkę, to też ciągle wołał "psik psik". I było tak aż do dnia, kiedy zaczęli się zachowywać jeszcze dziwniej. Pani zrobiła bardzo, bardzo dużo bułek i spakowała je do siatki. A potem wyciągnęli taką wielgachną torbę i oczywiście na koty było "psik psik", kiedy chciały się w niej pobawić. Bo taka torba to jest lepsza niż szafa! Można się schować w różnych kieszonkach, można się po niej gonić, można w niej też zasnąć. Ale dla kotów było "psik psik" i koniec, bo pani wkładała do torby mnóstwo ubrań. A potem przyjechali rodzice pani z inną, pełną już torbą i zaczęli ją rozpakowywać. To pomyśleliśmy z Aleksem, że do takiej rozpakowanej to już nam wolno wskoczyć - ale znowu było do kotów "psik psik" i "nie wolno". A potem pani i pan nas mocno wyprzytulali i pojechali. Oni często tak wyjeżdżają, ale w miarę szybko wracają - ale tym razem było inaczej... Czekaliśmy z Aleksem jeden dzień - nie było ich. Rodzice pani dali nam jeść i nas przytulali, i nawet wypuszczali pobiegać, tak jak robią to pani i pan. Ale to nie było to samo. Byliśmy naprawdę bardzo zdziwieni, kiedy nie było ich już trzy dni. Nawet powoli zaczęliśmy się przyzwyczajać, że teraz karmi nas ktoś inny (zwłaszcza, że dostawaliśmy pyszne saszetki, które uwielbiamy), kiedy po czterech dniach nasza pani i pan wrócili. Ucieszyliśmy się ogromnie i biegaliśmy po całym domu okropnie tupiąc. I nawet udało mi się wskoczyć Aleksowi na grzbiet! I pani nam wtedy wytłumaczyła, że nie było ich tak długo, bo byli na urlopie. Nie podoba mi się ten cały urlop, kiedy pani i pana nie ma w domu... Ale na szczęście urlop nie trwa zbyt długo i zawsze się z niego wraca. Macham łapką i do zobaczenia!

wtorek, 16 lipca 2013

Mysz modelka






Pani mówi, że ze mnie prawdziwa modelka. I że potrafię się do każdego zdjęcia ustawić jakoś inaczej, zrobić minkę czy pokazać, jaka to jestem ładna. Zastanawiała się ostatnio, skąd się to u mnie wzięło. A ja wiem skąd! Od kiedy przyjechałam do domu Pana i Pani, to ciągle robią mi jakieś zdjęcia. A najbardziej Pani. Już pierwszego dnia zrobiła mi sesję zdjęciową, jak zapoznaję się z Aleksem. Mówiła, że to dla mojej poprzedniej Pani i dla poprzedniej Pani Aleksa. A ja myślę, że Pani po prostu lubi robić zdjęcia, a że my koty, jak wszystkie zresztą koty, jesteśmy najładniejszymi zwierzętami, robi te zdjęcia właśnie nam. Wiadomo, że wszystkie koty są najładniejsze na świecie, ale nie wszystkie potrafią się ustawić do zdjęcia - nawet nie wszystkie koty da się sfotografować. Bo jak kot nie wie, co to jest aparat, to nie wie też, że trzeba się do niego ładnie ustawić. Niektóre koty, jak czegoś nie znają, to bardzo się boją, dlatego uciekają i takim kotom zdjęcia się zrobić nie da. Chyba że z ukrycia, ale wtedy kot nie może się odpowiednio ustawić i to już nie jest to. Myślę, że gdyby koty mogły być modelami, takimi jak ludzie, którzy są na różnych zdjęciach, to na pewno z Aleksem byśmy takimi kocimi modelami byli. Tak mówi pani. I to nieprawda, że koty nie rozumieją, o co chodzi ze zdjęciami, bo gdyby nie rozumiały, to by się tak ładnie nie ustawiały. Tak przynajmniej myślę ja - najładniejsza na świecie, bo mimo że Myszka, to tak na prawdę kot (a wszystkie koty bez wyjątku są najładniejsze). Macham łapką i do zobaczenia.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Kocie figle i zabawy





Mówi się, że koty to tylko jedzą i śpią, jedzą i śpią... A to absolutnie nie jest tak! Bo są koty, które tak właśnie postanowiły spędzić swoje życie, ale to tylko dlatego, że strasznie, ale to strasznie musiały się nudzić. Bo tak naprawdę, kto chciałby tylko jeść i spać, kiedy dookoła ma mnóstwo ciekawych rzeczy! My z Aleksem mamy to szczęście, że mamy ogródek, gdzie możemy hasać w trawie, polować na muchy i dżdżownice (ostatnio upolowałam jedną taką!). No i mamy siebie. A mimo to w salonie stoi duży wiklinowy koszyk wypełniony przeróżnymi zabawkami. A jakie tam się kryją cuda! Są różnej wielkości myszki do zabawy, są małe pluszaki, piłeczki, ping-pongi, duża mysz na sprężynce, żeby mogli się z nami bawić pani albo pan. Jest nawet taka wielgachna pluszowa sowa, którą pani zakłada na rękę i wtedy ta sowa rusza się, jak by była prawdziwa! No i najfajniejsza z zabawek - laser, za którym uwielbiamy z Aleksem biegać po całym domu. Co prawda te wszystkie zabawki stają się ciekawe dopiero, kiedy musimy wracać na noc do domu i nie chce się nam akurat ani spać, ani biegać skacząc po meblach. Ale gdybyśmy nie mieli siebie wzajemnie, tylko byli samotnymi kotami, gdybyśmy nie mieli podwórka, tylko siedzieli w domu (jak nasza daleka kuzynka Fruzia),to takie zabawki zdecydowanie by nas cieszyły. Kotu do dobrej zabawy potrzeba niewiele - wystarczy zwinięty papierek i odrobina zainteresowania ze strony człowieka, który go rzucił. Bo tak w ogóle to najfajniej bawi się z kimś -zabawa jest dużo ciekawsza, kiedy można się pochwalić, że potrafi się już na przykład wskoczyć na półkę, na którą jeszcze tydzień temu się nie umiało. No i frajdę mają wtedy obie strony i to zbliża. Macham łapką i do zobaczenia.


sobota, 13 lipca 2013

Dlaczego nie można krzyczeć na koty, jak coś zniszczą...



Każdego kota (nawet czasami naszą daleką kuzynkę Fruzię, która jest straszliwie leniwa) rozpiera mnóstwo kociej energii. W większości udaje nam się ją spożytkować na bieganiu w kółko za własnym ogonem, polowaniu na muchy i ćmy, zabawie z myszką albo piłeczką czy hasaniu po podwórku. Ale czasami kot ma taki dzień, że mimo tych wszystkich czynności energia nadal go bardzo rozpiera i wtedy się zdarza, że niechcący coś zniszczy. Ale nie wolno wtedy na kota krzyczeć-absolutnie! Bo kot nie robi takich rzeczy specjalnie i na złość, tylko dlatego że nie wie, co z tą swoja ogromną kocią energią zrobić i czasem wpadają mu do łebka dziwne pomysły. Bo jak kot się tak już wybiega na wszystkie znane mu sposoby, to musi wymyślić coś nowego. I dlatego jak ostatnio bardzo bardzo roznosiła mnie energia, a była już noc i Aleks biegał po podwórku, a ja nie mogłam, bo jestem za mała, to niechcący popsułam lampę. Naprawdę nie chciałam tego zrobić, tylko tak biegałam i biegałam i ta lampa tak fajnie szeleściła, jak koło niej przebiegałam... No i mnie skusiło w nią łapką pac - pac. I lampka się potargała, bo była papierowa... Pan się bardzo zdenerwował i już chciał na mnie krzyczeć, ale Pani powiedziała, że nie wolno na kota krzyczeć, bo on  wtedy nie wie, o co chodzi i ma potem uraz. Wzięła mnie na ręce i pokazała mi potargana lampę i powiedział "fuj fuj, tak nie wolno". I ja już do końca swojego kociego życia będę wiedziała, że to "fuj fuj" i że "nie wolno". Bo ja jestem mądrym kotem i wiem, co to znaczy "nie wolno". A przynajmniej dopóki o tym  pamiętam... Macham łapką i do zobaczenia.

środa, 10 lipca 2013

Myszka odkrywa, że joga pochodzi od kotów.






Dzisiaj rano Pani nasza zrobiła coś dziwnego. Wyciągnęła z szafy taki mały, niewłochaty dywanik (mówi, że to nazywa się mata) i zaczęła się dziwnie wyginać. Patrzyliśmy z Aleksem z niedowierzaniem... A z każdą chwilą nasze niedowierzanie rosło i prawie opadłyby nam szczęki, ale że kotom nie opadają szczęki, mieliśmy tylko bardzo zdziwione pyszczki... Bo nasza Pani... ona wyglądała tak, jakby się myła!!! Wyginała się dokładnie tak, jak robimy to z Aleksem przy wieczornej toalecie przed spankiem. Pani zauważyła nasze zdziwione minki (zwróciła na nas uwagę głównie dlatego, że nie rozrabialiśmy i to ją zdziwiło - tak powiedziała) i wytłumaczyła nam, że ćwiczy i jak chcemy, to możemy się dołączyć. Dalej byliśmy zdziwieni, ale zaczęliśmy z ciekawością obchodzić w koło i obwąchiwać ten dziwny dywanik, który Pani nazwała matą. A że Aleks jest ode mnie dużo odważniejszy (bo starszy) - wszedł na tę matę i zaczął się myć. I wtedy Pani zaczęła się bardzo śmiać i powiedziała, że Aleks też ćwiczy jogę. Nie za bardzo wiem, co to ta joga, ale myślę, że ten kto to wymyślił, musiał mieć dużo bardzo czystych kotów i chciał je naśladować. No bo skąd wpadłby na pomysł takich kocich wygibasów? Macham łapką i do zobaczenia.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Dlaczego warto się przyjaźnić?





Koty tak samo jak ludzie potrzebują przyjaciół. I tak jak ludzie mają ludzkich przyjaciół, tak koty potrzebują kocich. Oczywiście że człowiek też może być kocim przyjacielem, ale to nie to samo co drugi kot. Człowiek nie będzie razem z Tobą szalał po podłodze z pluszową myszką, nie będzie Ci wyjadał z miski (bo Ty jemu z talerza możesz, jeśli tylko nie widzi), nie będzie z Tobą skakał po wszystkich możliwych meblach, no i najważniejsze - ludzie nie potrafią mruczeć w duecie (co wiem, od kiedy się dowiedziałam, że ludzie chrapią a nie mruczą). Dlatego szczęśliwy kot powinien mieć przyjaciela. W domu, gdzie się urodziłam, było kilka innych kotów, ale były ode mnie dużo większe i głównie mnie przeganiały, a nie bawiły się ze mną. A w moim obecnym domu mam Aleksa, z którym bawimy się fantastycznie!!! Możemy razem biegać po podwórku, chowając się przed sobą w trawie, możemy razem polować na ćmy i muchy, możemy sobie wzajemnie wyjadać z miseczek, mimo że mamy w nich to samo. Posiadanie przyjaciela jest dla kota naprawdę fantastyczną sprawą. Taki kot z drugim kotem nigdy się nie nudzą! Czasami się ze sobą troszeczkę poszarpią i nawet może to wyglądać groźnie, ale to zawsze jest z czystej kociej przyjaźni. A pani mówi, że dwa koty w domu to naprawdę niewiele więcej wydatków na jedzenie i żwirek niż przy jednym kocie. Za to szaleństwa i zabawy jest pięć razy więcej. I mówi jeszcze, że jak są dwa koty, to jest i dla nich i dla niej większe zdrowie psychiczne. Szkoda troszkę, że dla pana nie jest, bo bardzo się denerwuje, kiedy coś zniszczymy i musi naprawiać, i mówi, że my koty to go kiedyś psychicznie wykończymy. Ale wiem, że i tak nas kocha, bo zawsze nas mizia i karmi. Dlatego życzę wszystkim kotom, tym małym i tym dużym, żeby miały przynajmniej jednego swojego kociego przyjaciela. Macham łapką i do zobaczenia.



niedziela, 7 lipca 2013

Moje pierwsze spotkanie z naturą






Koty, nawet te domowe, mają instynkt. Tak mówi moja i Aleksa pani. I ja podobno już od małego ten instynkt mam. Może to dlatego, że moja mama była kotem piwnicznym, czyli takim, który mieszkał w piwnicy i polował na myszy i czasami przychodził do dobrych ludzi, żeby coś zjeść i trochę się ogrzać. W każdym razie już drugiego dnia, kiedy zamieszkałam z moim obecnym Panem i Panią,stałam pod drzwiami i bardzo piszczałam, żeby mi je otworzyć. Bo kto to w ogóle widział, żeby przed kotem zamykać jakiekolwiek drzwi, których nie potrafi sobie otworzyć sam... Miauczałam tak i miauczałam z małymi przerwami na jedzenie, mizianie i spanie na kolanach Pana albo Pani przez dwa dni, aż Pan powiedział "Wypuszczamy tego miauczocha, bo żyć nam nie da - i otworzyli drzwi..... Co to było za tymi drzwiami!!!!! Taka przestrzeń, że ja cię, wiatr wiał, latały muchy i ćmy i trawa była.... Na początku trochę się bałam i biegałam tylko po tarasie w kółko, ale wtedy wyszedł Aleks i mnie poprowadził. Pokazał mi trawę - to strasznie dziwne coś, które co chwila miziało mnie w pyszczek albo w boczki. A potem pokazał mi oczko wodne - wszystko byłoby dobrze, gdybym nie zaczęła polować na pływający listek i nie skąpała się w wodzie. W ogóle to wody koty nie lubią chyba bardziej niż psów... Jest taka paskudnie mokra i nieprzyjemna... Jedynie Aleks jest jakiś dziwny, ale to dlatego, że ma coś w sobie z tych rasowych kotów, które lubią pływać. W ogóle nie rozumiem, jak można lubić wodę - ja nawet piję tylko mleko, tak bardzo nie lubię wody. Ale trzeba przyznać, że świat za drzwiami jest dużo ciekawszy niż dom. Zwłaszcza, że na zewnątrz mogę wychodzić tylko w dzień i tylko jak Pan albo Pani też tam są, bo jestem jeszcze za mała. Chciałabym być już taka duża jak Aleks i móc biegać za drzwiami w nocy... Macham łapką i do zobaczenia.